W samorządach

Anna Zalewska: Atak na MEN to akcja polityczna

Miejsc dla dzieci w przedszkolach nie zabraknie – powtarza jak mantrę Anna Zalewska, minister edukacji. Jej zdaniem krytyka ze strony samorządów to akcja polityczna. Zapewnia też o zwiększeniu kwoty dotacji na sześciolatków w przedszkolach i zaprasza do debaty na temat dalszych reform w oświacie.

Wydawało się, że zmiana wieku obowiązku szkolnego będzie prosta, ale wywołaliście duże zamieszanie. Wynikło sporo problemów...

Kwota na 2016 rok jest taka sama jak zaplanowana przed zmianą. Subwencję oświatową, zarówno jej wysokość jak i podział, ustala się w roku poprzednim. Samorządy nie mają więc racji podnosząc alarm, że coś w tym roku stracą. Jeszcze raz zaznaczę, że mają one zagwarantowane środki na takim poziomie jakby wszystkie sześciolatki od września poszły do szkoły.

 

W tej sprawie ma pani rację: samorządy w tym roku nie dostaną mniej. Ale mają rację mówiąc, że w wielu gminach zabraknie miejsc w przedszkolach. Pani odpowiada: „we wrześniu zostanie 50 tys. wolnych miejsc”. Skąd tak rozbieżne dane?

Mówimy o dużych liczbach i sytuacji w całej Polsce. Jednocześnie proszę samorządy o konkretne dane. Niestety nie zawsze są one wiarygodne. W Warszawie doszło wręcz do zupełnie niepotrzebnej wojny. W informacjach opublikowanych przez stołeczny urząd miasta nie uwzględniono miejsc w placówkach niepublicznych. W tym samym czasie dostaliśmy kilkanaście skarg od stowarzyszeń, fundacji i dyrektorów przedszkoli niesamorządowych, którzy przekonywali, że wolne miejsca mają, chcieliby podpisać umowy z urzędem i dostosować się do zasad placówek miejskich, ale są blokowani. Ci ludzie to zazwyczaj mali przedsiębiorcy, których kiedyś zachęcano do zainwestowania, więc wzięli kredyty i teraz mają problemy. Szykują nawet pozew do sądu przeciwko miastu. Podobne problemy są w kilku innych miejscowościach, szczególnie tych związanych z byłą partią rządzącą. To są polityczne decyzje, by tych miejsc nie ujawniać i blokować możliwość otrzymania 100 proc. dotacji przez przedszkola niepubliczne.

 

Czyli mówiąc o 50 tys. wolnych miejsc uwzględnia pani miejsca w przedszkolach niesamorządowych. Ale to nie oznacza, że samorządy mogą tam kierować dzieci. Wśród niepublicznych placówek rzeczywiście są takie, które chcą otrzymać 100-proc. dotację, rezygnując z pobierania opłat od rodziców i dostosowując się do zasad rekrutacji obowiązujących w gminach. Są jednak i takie, które z opłat rezygnować nie chcą, więc nie mogą być uwzględniane w puli wolnych miejsc.

Pracuję na statystyce, na dużych liczbach, które wprost wynikają z naszej bazy. Dlatego proszę samorządy by przedstawiły mi swoje liczby, zgodne z ich wiedzą i szacunkami. Wtedy będziemy mogli dyskutować i prawdopodobnie znajdziemy rozwiązanie.

 

Ale samorządy te liczby przedstawiają.

Niestety nie wszystkie otrzymywane dane są rzetelne. Spotykam się z rodzicami i organizacjami społecznymi, m.in. na Mazowszu. W jednej z obwarzankowych gmin Warszawy lokalne władze nie uwzględniły 250 miejsc w przedszkolach niesamorządowych, które miały podpisane umowy i powinny być uwzględnione w puli. Zrobiono to celowo, żeby podnieść alarm, że miejsc nie ma. Na szczęście większość samorządów jest absolutnie w porządku i zadanie własne z zakresu opieki przedszkolnej wypełnia w sposób możliwie najlepszy, szanując przepisy i swoich mieszkańców, od których pobierają podatki. Opiekę przedszkolną stawiają wyżej niż np. rozbudowę hali widowiskowej czy budowę aquaparku.

 

To jest sprawa samorządu.

To kwestia priorytetów i odpowiedzialności. Praca jako dyrektora szkoły, a potem w samorządzie, nauczyła mnie szacunku do mieszkańców i do tego, na co podatki są przeznaczane.

 

Zajmijmy się problemem trzylatków, z miejscami dla nich jest duży problem...

No dobrze, rozumiem, że jest pan przygotowany i poda mi konkretne miejscowości i konkretne dane liczbowe.

 

Mamy dane z ankiet, jakie otrzymaliśmy m.in. od Związku Gmin Lubelszczyzny i Związku Gmin Województwa Lubuskiego. 75 proc. respondentów odpowiedziało, że w ich przedszkolach miejsc dla trzylatków zabraknie.

Nie mam wielkiego zaufania do ankiet. Niestety, samorządowcy zazwyczaj nie biorą pod uwagę deklaracji rodziców trzylatków, tylko uwzględniają w zestawieniach wszystkie dzieci 3- i 6-letnie. To zafałszowany obraz, na podstawie którego trudno rozmawiać. Pamiętajmy, że w perspektywie mamy wrzesień 2017 roku, kiedy samorządy będą musiały zagwarantować miejsca w przedszkolach dla wszystkich chętnych trzylatków.

 

Właśnie o to chodzi. Termin został wyznaczony zanim zapadła decyzja o podwyższeniu wieku obowiązku szkolnego. Samorządowcy już apelują o jego przesunięcie. Czy to możliwe?

Proszę zwrócić uwagę, że mamy niż demograficzny i liczba dzieci cały czas spada. Kiedyś 550 tys. dzieci w jednym roczniku to był standard. Teraz taka liczba dotyczy tylko pierwszej i drugiej klasy, które zostały sztucznie zwiększone wskutek posyłania do szkół 6-latków. Oczywiście liczymy, że zadziała nasza polityka prorodzinna, ale przy niżu, który przez kilka kolejnych lat będzie się pogłębiał, problem miejsc w przedszkolach będzie coraz mniejszy. Konkretną wiedzę na ten temat będziemy mieli dopiero we wrześniu 2016 roku. Na razie poruszamy się po omacku, dlatego apeluję o odłożenie tej rozmowy do września. Wtedy usiądziemy, spróbujemy przygotować mapę zagrożeń i wspólnymi siłami rozwiązać problem.

 

Co to znaczy wspólnymi siłami? Będzie jakaś rządowa pomoc dla samorządów?

Dotycząca sześciolatków – na pewno. Deklarowałam to już wielokrotnie. Ale chodzi też o naszą współpracę z Ministerstwem Rozwoju. Zastanawiamy się nad formami wsparcia dla nowych form biznesu, który w możliwie krótkim czasie spowoduje pokrycie siatką przedszkoli miejsc, gdzie występują największe problemy. Oczywiście liczymy na pomoc samorządów, ale też sektora bankowego, w tym Banku Gospodarstwa Krajowego, który ma podlegać Ministerstwu Rozwoju. W strategii tego resortu edukacja to bardzo ważny element, dlatego liczymy na współpracę z samorządami i to w atmosferze życzliwości.

 

Brzmi optymistycznie, ale z MEN płyną bulwersujące sygnały, które sprawiają, że samorządy nie czują się jak partner, tylko jak ktoś, kogo trzeba pouczać. Weźmy słynny list dotyczący zerówek szkolnych. Nie widzi pani niespójności swego przekazu?

Nie. List był tylko odpowiedzią na setki maili, próśb i skarg ze strony rodziców. MEN jest także obserwowane i dyscyplinowane przez obywateli. Tak jak samorządowcy. Ponieważ pojawiły się wątpliwości i niepokój rodziców – postanowiliśmy zacytować najważniejsze artykuły ustawy o systemie oświaty. Nic więcej. Nie chodziło nam o pouczanie.

 

To przejdźmy do kwestii subwencji i dotacji na 2017 rok. Projekt grupy posłów PO zrównujący dotację na sześcioletnich przedszkolaków z subwencją, jaką otrzymają samorządy na sześcioletnich uczniów szkół podstawowych, został w Sejmie odrzucony. Dlaczego, skoro pani zapewnia, że takie rozwiązanie jest planowane?

Projekt miał po prostu wady. Był logicznie i matematycznie niedopracowany. Poza tym to jeszcze nie jest ten moment, aby rozmawiać o przyszłorocznym budżecie. Nie mogę też nie wspomnieć, że autorka projektu, Krystyna Szumilas, miała wiele czasu, żeby te sprawy uregulować pełniąc funkcję ministra. Nie da się też w prosty sposób zrównać pieniędzy, które otrzymują samorządy w postaci subwencji na szkoły z dotacjami na przedszkola. To nieporównywalne zadania i będąc odpowiedzialnym za publiczne finanse, trzeba mieć tego świadomość. Z drugiej strony mogę zadeklarować, że kwota dotacji będzie zbliżona do tej otrzymywanej na sześciolatka w szkole. Na pewno przed przedstawieniem gotowego projektu spotkam się z przedstawicielami korporacji samorządowych. W projekcie PO zabrakło mi też uczciwości i pokazania tego, jak poprzedni rząd podwyższał dotację na przedszkola. Wyszło kilkanaście złotych rocznie na dziecko. My od razu dołożyliśmy 85 mln zł, co dało dodatkowe 60 zł dotacji na przedszkolaka. Mam jednak świadomość, że dotacja nadal jest za mała, będziemy ją zwiększać.

 

W tych 85 milionach jest pewien haczyk. Ogólna kwota subwencji na 2016 rok została samorządom przyznana niemal w wysokości zaplanowanej przez rząd Platformy Obywatelskiej, który uwzględnił wszystkich sześciolatków w szkołach. W efekcie samorządy dostaną subwencję zwiększoną o prawie 1,2 mld zł. Ale jest druga strona medalu. W przyjętym budżecie kwota części oświatowej subwencji ogólnej jest o 85 mln mniejsza niż w projekcie. To oznacza, że pieniądze na zwiększenie dotacji zostały zabrane  z subwencji. Teraz też te przepływy będą wyglądać podobnie?

Dobre pytanie, na które jednoznacznie nie odpowiem. Będziemy się przyglądać subwencji oświatowej i zapewne potrwa to kilka lat, ale zaproponujemy znaczące zmiany. Proszę zauważyć, że od 2003 roku subwencja właściwie nie była inwentaryzowana. Cały czas coś jest do niej dokładane, dochodzi do sporów pomiędzy korporacjami samorządowymi o określone wagi. Tak na dłuższą metę nie może być. Mamy niż demograficzny, zwolnienia nauczycieli. W ciągu siedmiu lat pracę straciło 42 tysiące pedagogów. Fatalna siatka godzin w liceum powoduje, że nauczyciele fizyki czy chemii mają problemy z wyrobieniem pensum. Te problemy będą się pogłębiać. Nie można udawać, że wszystko jest w porządku i że nie przekłada się to na wysokość subwencji oświatowej. We Wrocławiu podczas rozmów o finansowaniu oświaty samorządowcy byli zdziwieni, że to oni mają coś zaproponować. Ale tak chcemy działać. Liczymy na odpowiedzialne propozycje ze strony samorządowców. Będziemy je analizować i uwzględniać w naszych projektach. Ale jeszcze zanim pokażemy gotowy projekt zmian finansowych, przedstawimy generalny pomysł na oświatę. Warto też zwrócić uwagę, że oprócz dyskusji o większych zmianach naprawiamy na bieżąco to, co da się w takim trybie zrobić. Dlatego przedstawiamy projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, który ma na celu uszczelnienie dotacji, jakie samorządy wypłacają placówkom oświatowym. Liczymy, że przyniesie to oszczędności rzędu 100 mln zł. Te pieniądze pozostaną w samorządach. Kwota może nie jest oszałamiająca, ale to dopiero początek zmian. Chcemy dać możliwość skutecznego działania stowarzyszeniom i innym organom prowadzącym niesamorządowe placówki, ale musi się to odbywać z poszanowaniem środków publicznych. Kwestia szkół dla dorosłych budzi wiele kontrowersji, dlatego w projekcie znalazły się konkretne zapisy na ten temat. Zmian porządkujących i uszczelniających jest sporo.

 

We Wrocławiu powiedziała pani o trzech priorytetach finansowych: sześciolatkach, małych szkołach i standardach edukacyjnych. O sześciolatkach już rozmawialiśmy. Małe szkoły też są wspierane, mamy od zeszłego roku nową wagę. Czy ona będzie zwiększana?

Waga dla małych szkół musi uwzględniać nie tylko wielkość gminy, ale też lokalizację. Nie może być tak, że dla bardzo bogatej i dla małej gminy popegeerowskiej, gdzie panuje 30-proc. bezrobocie, waga pozostaje taka sama. Ona ma być wsparciem dla najsłabszych. Ale w tej sprawie też jest pole do dyskusji. Wiąże się to bowiem ze sprawą standardów, których niby nie ma, ale tak naprawdę są zapisane – w prawie oświatowym. Musimy to wszystko umiejętnie połączyć. Będą temu służyć moje wyjazdy i spotkania.

 

Gimnazja zostaną zlikwidowane?

Pod koniec czerwca przedstawimy ostateczny projekt zmian w oświacie i wtedy zadecydujemy. Każda zmiana systemu musi być bezpieczna dla dziecka i dla nauczyciela, a także dla samorządu. Dlatego kolejny raz zachęcam do udziału w naszych debatach.

 

Samorządowcy już się wypowiedzieli. Nie wszyscy oczywiście, ale Związek Miast Polskich do tego pomysłu odniósł się negatywnie.

Trudno mi z tym stanowiskiem dyskutować. Udział minister Krystyny Szumilas jako ekspertki w pracach nad stanowiskiem uważam za dyskwalifikujący. Inna sprawa, że trzeba najpierw mieć wiedzę o systemie i potrzebie zmian, a potem się wypowiadać.

 

Pani Szumilas, obecnie posłanka, sama się zgłosiła do udziału w Zgromadzeniu Ogólnym ZMP. Martwi mnie coś innego. Zasugerowała pani, że samorządowcy nie wiedzą, jak wygląda oświata.

Nie. Zastanawiam się tylko, skąd wiedzą, jaki pomysł na system oświaty przedstawimy w czerwcu. Nie ma w tej chwili gotowego projektu. W związku z tym nie wiem jak można go już komentować. To nieporozumienie.

 

Samorządowcy nie znają waszych planów, ale mają niedobre doświadczenia. Ustawy przyjmowane są w dwa tygodnie od pojawienia się projektu. Jak można się wypowiedzieć w takim czasie?

Ale o czym pan mówi?

 

Choćby o zmianie wieku szkolnego.

To był absolutny wyjątek. Powtórzę, choć mówiłam już wtedy: taki tryb nie będzie już stosowany. Przepraszam, ale musieliśmy szybko zareagować nie tylko w sprawie ustawy dotyczącej wieku szkolnego, ale i uratować 2 mld zł na doskonalenie zawodowe. Ustawa o zintegrowanym systemie kwalifikacji przyjęta razem z ustawą o systemie oświaty była procedowana przez 5 lat, ale znajdowała się w takim stanie, że pracowaliśmy od rana do wieczora, żeby ją przyjąć w terminie. Bez tego stracilibyśmy olbrzymie pieniądze. Te dwie ustawy zostały zgłoszone jednocześnie w trybie poselskim – więcej tego nie będziemy robić.


Zdjęcia: MEN, Jakub Szymczuk

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane