W samorządach Prawo

Kilka uwag konferencyjnego bywalca

Z zawodowego obowiązku stałem się ostatnio bywalcem konferencyjnym. Rozmach organizatorów obecnych zgromadzeń, forów, zjazdów i kongresów wprawił mnie w lekkie oszołomienie. Powstały nam, co z satysfakcją odnotowuję, nowoczesne, wspaniale wyposażone i dobrze architektonicznie wpisane w miasta centra konferencyjne. Do grona Katowic dołączył Lublin, Toruń, Kraków i Rzeszów, nie wspomnę już o innych pomniejszych arenach.

Ale nie tylko refleksjami o wspaniałości gmachów i szczodrości ich fundatorów chciałbym podzielić się z czytelnikami. Postanowiłem spojrzeć na samorządowe konferencyjne podwórko z punktu widzenia arbitra, który śledzi modne trendy tematyczne.

 

W moim prywatnym rankingu kongresowych tematów pierwszeństwo przynależy reformie oświaty. Pani minister Anna Zalewska dwoi się i troi, aby obsłużyć gorące debaty. Nie uchyla się od ostrych polemik z przeciwnikami reformy i nawet jeśli nie przekonuje samorządowców, to w kuluarach można usłyszeć, że jest jednym z nielicznych ministrów, który nie boi się stanąć twarzą do nawet liczącej ponad 400 osób widowni, jak było na organizowanej przez „Wspólnotę” konferencji w Toruniu.

 

Tuż za oświatą plasuje się nowy nurt konferencyjny budowany wokół sporu między samorządowcami a rządem, sprowadzającego się do pytania: czy nie zmierzamy do państwa scentralizowanego z ograniczoną rolą samorządów? Głośno artykułowane są obawy, czy samorząd nie stanie się atrapą spełniającą funkcję dekoracyjną, a rezultatem takich debat są przyjmowane stanowiska, apele, petycje do rządu i parlamentu. A nawet protesty, czego dotychczas nie było, a jak to miało miejsce podczas XXXVIII Zgromadzenia Ogólnego Związku Miast Polskich, gdzie rozważano zawieszenie udziału organizacji samorządowych w pracach Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego.

 

Trochę na dalszy plan schodzi żelazny od kilku lat temat smart city. Wczorajsi eksperci od tego tematu dziś zasiadają w fotelach podczas debat pod hasłem „Innowacje w mieście”, gdzie dobrze widziane i modne są rozważania o tym, jak wspierać innowatorów i tworzyć warunki dla start-upów i jak dopieszczać biznes kreatywny oraz innowacje społeczne czy zielone. W ogóle modny termin „innowacje” stał się widoczny w prawie każdym temacie, wplatany w efektywność energetyczną i niską emisję, a także w srebrną gospodarkę czy szkolnictwo zawodowe. Na wznoszącej  fali znajduje się elektromobilność w różnych miejskich odsłonach: rowery, skutery, autobusy, a nawet podwieszane kolejki. 

 

Na zjazdach i zgromadzeniach, gdzie mniej jest wątków politycznych, a więcej merytorycznych, mamy kilka modnych tematów, a wśród nich szczególnie wyróżnia się gospodarka o obiegu zamkniętym (GZO), zwana czasem gospodarką cyrkulacyjną, lub z angielska circular economy. Już sama różnorodność nazewnictwa używanego przez ekspertów, a także wielość definicji (szerokie i węższe ujęcie problemu) mówi, że temat jest nowy i konferencyjnie atrakcyjny. Na razie brak jest twardego oprzyrządowania prawnego tej nowej idei gospodarczej, którą w skrócie można opisać tak: mamy dziś gospodarkę linearną sprowadzającą się do „weź – wyprodukuj – zużyj – wyrzuć”, gdzie odpady są ostatnim cyklem życia produktu. Człon „wyrzuć” z gospodarki obiegu zamkniętego ma zostać wyrugowany, a odpady jeśli już powstaną, to wyłącznie jako surowce wtórne. Dla gmin oznacza to, że wysypiska odpadów mają się stać reliktami przeszłości, a sortowanie odpadów, recykling i odzyskiwanie surowców ma być dobrą i powszechną praktyką. Problem w tym, że gospodarka cyrkulacyjna jako nowa idea transformacji do zupełnie nowego modelu ekonomicznego, gdzie wzrost naszej stopy życiowej ma być właśnie uniezależniony od wykorzystywania zasobów naturalnych i ekosystemu, będzie bardzo kosztowna i jak na razie jest  głośna i modna, ale w zachodniej Europie. Zaś ostatnie decyzje prezydenta USA dotyczące pozyskiwania kopalin świadczą, że tam, podobnie jak w Chinach i innych częściach globu, popularność circular economy jest mizerna.

 

Eksperci na kongresach przekonują, że jednak dzięki innowacyjności i kreatywności ludzkość wkrótce będzie zupełnie inaczej wykorzystywać materiały, komponenty i produkty, a to obniży koszty. Podobno innego wyjścia nie ma, bo mamy ograniczone zasoby surowców, wody i powietrza. Zauważyłem, że największymi entuzjastami GOZ są europarlamentarzyści. Chcą, aby do 2030 r. recyklingowi poddawać 70 proc. odpadów komunalnych, a nie 65 proc. jak postuluje Komisja Europejska, na wysypiskach ma się znaleźć jedynie 5 proc. odpadów, a nie 10 proc., jak przedłożyła Komisja.

 

Jeśli wierzyć ekspertom, to model GOZ musimy wdrożyć, bo przez najbliższe 15 lat będziemy potrzebowali dwukrotnie więcej surowców. A GZO to jedyne lekarstwo, aby minimalizując ilość odpadów, utrzymać pozyskane surowce i ich wartość możliwie najdłużej w krajowym i światowym obiegu gospodarczym. Życzę tego sobie i ekspertom z nadzieją, że moja i ich stopa  życiowa jednak będzie rosła, a koszty transformacji nie wywrócą europejskich gospodarek w konfrontacji z resztą świata.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane