W samorządach

Miasta nie muszą nam dyktować warunków

Mieszkańcy Warszawy fikcyjnie meldują się u nas, żeby zyskać prawo posłania dzieci do naszych szkół. Ostatnio rada gminy wręcz musiała podjąć uchwałę, aby jednym z kryteriów rekrutacji do naszych placówek było udokumentowanie, że mieszkaniec płaci podatki u nas – mówi wójt Lesznowoli Maria Jolanta Batycka-Wąsik.

Lesznowola – jaka to gmina?

Bardzo piękna wiejska gmina, która doskonale łączy      tradycję z nowoczesnością. Mieszka tu ponad 30 tysięcy  osób. Z tego 23 tysiące to osoby zameldowane, natomiast pozostali, którzy tu mieszkają, korzystają z naszej infrastruktury społecznej i technicznej, ale nie zawsze partycypują w dochodach budżetu. Często nie rozliczają podatku dochodowego w naszym urzędzie skarbowym, czego konsekwencją jest niższy udział gminy w przedmiotowym podatku.

 

Skąd są ci ludzie?

Z różnych miejsc Polski. To oczywiście problem gmin położonych w obszarach  metropolitalnych.

 

Jaki jest budżet Lesznowoli?

Planowane dochody na rok 2016 to 164 mln zł.

 

Czy więc można Lesznowolę nazywać jeszcze gminą wiejską, skoro i liczba mieszkańców i wielkość budżetu to przedmiot pożądania niejednego miasta powiatowego w Polsce?

Czy można? Chciałabym żeby Lesznowola nadal była gminą wiejską, bo taka jest jej tożsamość, jej korzenie i historia. Dzisiaj wiejskość nabiera zupełnie nowego blasku. Jesteśmy dumni, bo udaje nam się umiejętnie łączyć tradycję z nowoczesnością i tworzyć bardzo dobrą jakość życia społeczności lokalnej. Kiedy rozmawiam z mieszkańcami Warszawy, zwłaszcza z części bezpośrednio graniczącej z nami, okazuje się, że zarówno infrastruktura społeczna, jak i techniczna są u nas na zdecydowanie wyższym poziomie. Mamy aktualny plan zagospodarowania przestrzennego dla prawie całego obszaru gminy, wodociągi, kanalizację, superszkoły, bardzo dobrą komunikację publiczną, przewidywalny samorząd i myślę, że to jest odpowiedź na niezwykłą dynamikę wzrostu liczby mieszkańców oraz potwierdzenie, że Lesznowola to dobry adres.

 

Kiedy obejmowała pani rządy w 1998 roku, mieszkało tu 11 tysięcy osób, a budżet wynosił zaledwie 16 mln zł. Jeszcze pięć lat temu było około 18 tysięcy zameldowanych mieszkańców. Co pani zrobiła, żeby tych ludzi ściągnąć i po co to pani zrobiła?

To efekt konsekwentnie realizowanej strategii zrównoważonego rozwoju, czyli nieustanna troska o równowagę pomiędzy polityką społeczną a polityką gospodarczą. Ostatnio pokusiliśmy się o analizę, jak Lesznowola wygląda pod względem dynamiki przyrostu mieszkańców w stosunku do naszych sąsiadów z powiatu piaseczyńskiego. Punktem odniesienia było dla nas głównie miasto Piaseczno. Proszę sobie wyobrazić, że w ostatnich pięciu latach przeciętny roczny przyrost liczby mieszkańców wynosił w Piasecznie 10 proc., a u nas 30 proc. To z jednej strony ogromny powód do satysfakcji, że jesteśmy atrakcyjni, ale z drugiej zobowiązanie. Musimy równie dynamicznie rozwijać infrastrukturę zarówno techniczną, jak i społeczną, w szczególności edukacyjną. Nasze szkoły są na bardzo wysokim poziomie, mam na myśli architekturę budynków, wyposażenie, kadrę pedagogiczną i wyniki nauczania. To powoduje, że nawet mieszkańcy Warszawy fikcyjnie meldują się u nas, żeby spełniać kryteria i zyskać prawo posłania swoich dzieci do naszych szkół. Ostatnio rada gminy wręcz musiała podjąć uchwałę, aby jednym z kryteriów rekrutacji do naszych placówek było udokumentowanie, że mieszkaniec płaci u nas podatki.

 

Mówimy więc o konkurencji z Warszawą! Zwykle to miasta metropolitalne narzekają, że mieszkający i płacący podatki w suburbiach korzystają z jego infrastruktury, a tu jest odwrotnie.

Tak, to prawda. Problem polega na tym, że część osób pracuje w Warszawie, mieszka na obszarze metropolitalnym, korzystając z infrastruktury, a z podatku dochodowego rozlicza się jeszcze gdzie indziej.

 

Powiedziała pani, że Lesznowola ma znakomitą komunikację publiczną. Rzeczywiście, Warszawa uruchamia linie podmiejskie i gminy wianuszkowe mogą z nich korzystać. Ale to oznacza, że muszą partycypować w kosztach. Wciąż słyszę, że Warszawa dyktuje stawki z kapelusza, mocno zawyżone i zarabia na gminach podmiejskich. To prawda?

Istotnie, Lesznowola korzysta z systemu transportu publicznego Warszawy. Tak jest od 2009 roku. W ramach współpracy mamy wspólny bilet, autobusy miejskiej komunikacji publicznej oraz tzw. komunikację poprzeczną „L”, która zapewnia naszym mieszkańcom dojazd do miejsc przesiadkowych. Oczywiście, że to kosztuje. Ale mieliśmy alternatywę: dwa kursy dziennie autobusów PKS lub zorganizowanie transportu zbiorowego od podstaw łącznie z flotą samochodową i pracownikami gminy. Uznaliśmy więc, że kompleksowa oferta Warszawy jest dla nas rozwiązaniem lepszym nie tylko ze względów ekonomicznych, ale również logistycznych. Dzisiaj nasi mieszkańcy mają komfort, część z nich odstawiła samochody i w pełni korzysta z infrastruktury wielkiego miasta. Wspólny bilet uprawnia ich do podróżowania autobusem, koleją podmiejską, metrem, tramwajem. Zbudowaliśmy również bezpłatny parking przy stacji kolejowej w Nowej Iwicznej, z którego korzystają nie tylko nasi mieszkańcy, ale i osoby z sąsiednich gmin. Całościowa usługa wygeneruje wydatek z budżetu gminy w 2016 roku w wysokości 3,5 mln zł, ale jednocześnie spełnia oczekiwania mieszkańców

 

To duże koszty?

Znaczące. Wysokość stawki za tzw. wozokilometr jest związana z kosztami eksploatacji linii i teoretycznie jest przedmiotem negocjacji, ale w praktyce jesteśmy uzależnieni od warunków proponowanych przez Warszawę. Na dzisiaj nie mamy innej, lepszej alternatywy, więc współpracujemy ze stolicą.

 

Są gminy podwarszawskie, które nie chcą przystać na ten dyktat. A skoro się pani na to zgadza, jest trochę łamistrajkiem.

Nie jestem łamistrajkiem. Być może inne gminy mają w zasięgu inne możliwości. Obligatoryjnym zadaniem własnym gminy jest zapewnienie lokalnego transportu zbiorowego.  Zdecydowaliśmy się na współpracę z Warszawą, aby zaspokoić potrzeby mieszkańców. Nie mogłam sobie pozwolić na boksowanie się i czekanie, aż wszyscy partnerzy się porozumieją i skutecznie zaproponują Warszawie bardziej partnerskie warunki współpracy.

 

Jednym z celów ustawy metropolitalnej jest budowanie wspólnych podsystemów komunalnych, szczególnie transportowych. Czy jako zainteresowani samorządowcy ustaliliście już obszar metropolii, czy zostały podjęte kroki dla przygotowania wniosku do premiera?

Ustawa o związkach metropolitalnych weszła w życie 1 stycznia 2016 r. Brakuje jeszcze przepisów wykonawczych. Metropolia to ważna forma współpracy samorządów, swoiste narzędzie, jednak by z niego korzystać, musi mieć miejsce realna współpraca, w ramach której takie wartości, jak partnerstwo, koncyliacyjność, wzajemny szacunek i sztuka osiągania kompromisów zdominują aspiracje poszczególnych partnerów. To bardzo ważne. Mówiąc o tym, wracam do refleksji  prof. Michała Kuleszy, który oceniając funkcjonowanie odrodzonych samorządów podkreślał, że mimo fantastycznych osiągnięć, nie nauczyły się one ze sobą współpracować. I tu jest klucz do rozwiązania przynajmniej trzech strategicznych problemów, którymi powinna zająć się metropolia. Pierwszy to transport zbiorowy, drugim jest polityka przestrzenna, a trzeci to edukacja – szeroko rozumiana w kontekście kształcenia młodego pokolenia, aby mogło być ono konkurencyjne w świecie nowoczesnej, innowacyjnej gospodarki.

 

Proszę powiedzieć, jaki jest stosunek wójtów i burmistrzów gmin okołowarszawskich do ustawy metropolitalnej?

Mam przyjemność być członkiem Zarządu Stowarzyszenia Metropolia Warszawska, gdzie współpracuję i wymieniam poglądy z kolegami z kilkunastu samorządów. Ustawa jest zwieńczeniem trwającej od ponad 20 lat dyskusji nad rozwiązaniami dla obszarów metropolitalnych, dyskusji, w której głos samorządów warszawskiego obszaru metropolitalnego odgrywał istotną rolę. Myślę, że dzisiaj, tak jak zawsze, będą pojawiać się różne wątpliwości i obawy – od ograniczenia kompetencji gmin po konsekwencje dla dochodów jednostek. Mam nadzieję, że przepisy wykonawcze do ustawy część tych wątpliwości rozwieją. Najistotniejsza jednak jest poważna debata, która zainspiruje samorządy do utożsamiania się z potrzebą rozwiązania strategicznych problemów w obszarze metropolitalnym.

 

Mówimy o trudnym problemie, jak pani ocenia jego szanse? Bo ktoś musi wyjść z inicjatywą…

Musi być lider.

 

Właśnie. Wydaje się, że takim liderem musi być miasto.

To zależy. Niekoniecznie tak musi być. Gdyby gminy z obszaru metropolitalnego porozumiały się, mogą być doskonałym liderem.

 

Porozumienie metropolitalne wokół Warszawy wydaje się nieodzowne, bo jednym z nieszczęść dotykających ten obszar, ale też tereny wokół innych miast, jest rozlewanie się zabudowy i chaos przestrzenny. Wręcz mówi się, że Polską nie rządzą władze czy administracja, a deweloperzy, którzy budują tam, gdzie popadnie.

Jak wspomniałam, polityka przestrzenna jest jednym ze strategicznych problemów dla metropolii. Natomiast, jeżeli chodzi o rozlewanie się miast i brak kontroli samorządów nad przestrzenią albo gorszej pozycji administracji w stosunku do inwestorów, to z tym się nie zgadzam.

 

Lesznowola jest wyjątkiem, bo pokryła pani planem przestrzennego zagospodarowania 100 procent powierzchni gminy! Ale za to wpędziło to gminę w kłopoty finansowe.

To są teorie bazujące na statycznych kryteriach ilościowych, jak liczba hektarów przeznaczonych pod zabudowę mieszkaniową, liczba metrów bieżących wodociągów i kanalizacji, liczba szkół, wielkość odszkodowań za drogi itp. Dlaczego w 1999 roku podjęliśmy decyzję o uchwaleniu planu dla prawie całej gminy? Dlatego, że byliśmy dalekowzroczni, to była kluczowa decyzja dla rozwoju, która otworzyła drzwi inwestorom, nowym przedsiębiorcom i spowodowała zmianę charakteru gminy z typowo rolniczej na mieszkaniowo-usługową. Każdy rozwój ma swoje konsekwencje, także finansowe, jednak ostateczny wynik jest niewspółmiernie dodatni. Oczywiście problemem gmin w kontekście polityki przestrzennej są odszkodowania za drogi oraz koszty budowy infrastruktury społecznej i technicznej. Dlatego niezbędne jest rozwiązanie systemowe i odpowiedzialność partnerska trzech podmiotów, które są beneficjentami tej polityki, czyli właściciela gruntu, inwestora i gminy. W obecnym stanie prawnym największy ciężar finansowy ponoszą samorządy. Renta planistyczna czy opłata adiacencka w praktyce nie sprawdziły się

 

Ja wiem, że kontrolujecie procesy inwestycyjne na terenie swojej gminy. Natomiast nie jest to kontrolowane w skali kraju

Nie chcę oceniać tej sytuacji w skali kraju, bo mam świadomość, że każda gmina czy miasto ma swoje uwarunkowania. Natomiast ład przestrzenny jest obligatoryjnym zadaniem własnym gminy, które w katalogu zadań własnych zajmuje pierwsze miejsce. Poza tym władztwo planistyczne gminy nie jest wyalienowane – przecież projekty studium i planów muszą być uzgadniane z wieloma instytucjami i partnerami zewnętrznymi w zakresie zadań strategicznych. Jestem przekonana, że między innymi dzięki wizjonerskiej, kontrolowanej polityce przestrzennej samorządów oraz odpowiedzialnej polityce inwestycyjnej nasz kraj rozwija się i pięknieje z roku na rok. Wiele nowych inwestycji powstaje nie tylko w metropoliach, ale także w jej bliskim i dalszym sąsiedztwie.

 

Mamy przykład z Warszawy, gdzie deweloper zbudował osiedle i infrastrukturę drogową na nim, a następnie zażądał od miasta zwrotu kosztów i wygrał je w sądzie!

Zgodnie z prawem. Dlatego podkreślam, że należy wprowadzić rozwiązania systemowe, które pozwolą chronić samorządy.

 

Mówi się, że wielkość udziału gmin w podatkach PIT i CIT powinna zależeć od ich zamożności. Bogatsze dostawałyby mniej, biedniejsze więcej. Czy taka filozofia byłaby sprawiedliwa?

Nie chciałabym, żeby gminy, które mają wizję rozwoju, są kreatywne, które wkładają wiele wysiłku, aby osiągać swoje cele, były kolejny raz demotywowane. Polska samorządowa jest bardzo różnorodna i z całą pewnością należy wspierać gminy biedne poprzez różne instrumenty finansowe, ale adekwatnie do możliwości tych bogatszych. Jeżeli bogatsi znikną, to kto pomoże biednym? To pytanie retoryczne, ale ważne. Uważam, że należy permanentnie inspirować, motywować i nagradzać te samorządy, które są kreatywne, przedsiębiorcze i rozumieją filozofię menedżerskiego zarządzania, bo przecież gmina to firma świadcząca usługi dla swoich klientów – mieszkańców. A wójt, burmistrz, prezydent to nie kto inny, jak menedżer tej firmy. Oczywiście jeśli chodzi o nagradzanie, to mam na myśli nie honoraria dla wójtów, burmistrzów czy prezydentów, ale politykę finansową dedykowaną samorządom.

 

To ciekawe, co pani mówi, bo w większości przypadków słychać, że wójtowie, burmistrzowie i prezydenci to politycy, a politycy są zainteresowani czymś innym – wygrywaniem wyborów.

Gdy ktoś nazywa mnie politykiem, mówię, że odpowiadam za politykę gospodarczą i społeczną mojej gminy, ale nie jestem politykiem z legitymacją partyjną w kieszeni. Każdy polityk, ten bez legitymacji i z legitymacją, powinien dbać o wiarygodność i szanować ludzi. Oczywiście wiem, że gmina jest doskonałą trampoliną do osiągania nie tylko celów lokalnych, ale i regionalnych czy też krajowych. To zawsze kwestia aspiracji.

 

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane