Gospodarka

Miliony topione w aquaparkach

Budują po to, by kupić sobie głosy w kolejnych wyborach. Albo dlatego, że taka moda, tłumaczą, że inwestycja przyda prestiżu i zwiększy atrakcyjność turystyczną gminy. Samorządowcy szybko przekonują się jednak, że do aquaparku trzeba dopłacać, średnio milion złotych rocznie. I zaczyna się szukanie programów ratunkowych. Specjaliści nie pozostawiają złudzeń: park wodny to kosztowna i nierentowna inwestycja. Jest jak centrum kultury – wchłonie każde pieniądze. Czy aby na pewno potrzebna?

Obok remontów dróg aquaparki to największe gminne inwestycje ostatnich lat. Wyrastają w całej Polsce, w wielkich aglomeracjach, jak i małych, kilkudziesięciotysięcznych miasteczkach. Już działa lub jest w trakcie budowy 150 takich obiektów.

Wychodzi mniej więcej jeden na dwa powiaty. I nic to, że doświadczenia samorządów, które się na parki wodne zdecydowały, nie napawają optymizmem – większość musi do wodnych atrakcji słono dopłacać. Kolejne gminy już szykują się do budowy, a burmistrzowie tłumaczą: bo nasi mieszkańców tego oczekują.

Samorządy na fali

Otwarta w 2008 r. łódzka „Fala” – najnowocześniejszy i największy obiekt tego typu w Polsce – tylko w 2010 r. przyniósł prawie 3 mln zł strat. W 2009 r. radni Łodzi zdecydowali o wykupieniu wszystkich akcji spółki prowadzącej kąpielisko, mimo że spółka Aqua Park Łódź miała już wtedy 11 mln zł długu.

Jej udziałowcami były słoweńska firma Makro 5 oraz miasto Łódź. Słoweńcy postawili „Falę” na terenach wniesionych aportem przez miasto, które miało w spółce 17 proc. udziałów. Na budowę spółka wzięła pożyczkę w banku, ma zostać spłacona w 2016 r. Wysokie raty powodują, że mimo rosnącej liczby klientów, obiekt nadal jest na minusie.

Na bieżące wydatki „Fala” potrzebowała w 2010 r. prawie 10 mln zł. Za tę sumę trzeba było opłacić m.in. rachunki za wodę, energię elektryczną, preparaty do uzdatniania wody i ochronę, a także wypłacić pensje 30 pracownikom. Miasto, nie zrażając się długami, w zeszłym roku wynajęło firmę, która otrzymała zadanie „poprawy wizerunku obiektu”. Opozycyjni radni pytają: tylko po co, skoro władze Łodzi zamierzają sprzedać „Falę” do 2013 roku?

Otwarta wiosną 2002 r. gorzowska „Słowianka” kosztowała ponad 50 mln zł. 2010 rok prowadząca ją spółka zamknęła ponadmilionową stratą. Straty pokrywa miasto – żywą gotówką.

W liczącym 25 tys. Wągrowcu aquapark działa od początku 2011 roku. Miasto wydało na niego 25 mln zł. Zakładano, że obiekt będzie odwiedzać 200 tys. osób rocznie (ok. 600 dziennie). Tak się jednak nie stało. W ciągu dnia zjawia się czasem ze 350 osób. Po półtora roku działalności gmina musi dopłacać do parku wodnego ok. 1,5 mln zł. – Żaden aquapark nie jest i nie będzie dochodowy. Jeśli ktoś mówi, że u niego przynosi zyski, to po prostu kłamie. Nasza inwestycja zawsze wymagać będzie wsparcia finansowego miasta – twierdzi Paweł Ławniczak, dyrektor spółki prowadzącej aquapark w Wągrowcu.

– Mamy świadomość, że takie przedsięwzięcia nie są dochodowe, podobnie jak inne obiekty sportowe czy kulturalne w miastach podobnej wielkości – dodaje Grzegorz Kamiński, zastępca burmistrza Wągrowca. Zarówno szef aquaparku, jak i burmistrz twierdzą, że kąpielisko, podobnie jak szkoła, czy muzeum, to instytucje pożytku publicznego, na których nie da się zarobić, ale muszą istnieć.

Tylko nieco mniejsze kłopoty ma aquapark w Chojnicach. Przychód netto utrzymuje się na podobnym poziomie – 1,98 mln zł w 2010 r., tyle samo w zeszłym. Strata spółki w 2010  wynosiła 600 tys. zł, w 2011 r. – 260 tys. zł.

Redzikowo pod Słupskiem liczy zaledwie 500 mieszkańców. To wieś, ale na park wodny wydało 28 mln zł. Ponieważ gmina wzięła na siebie odpisy amortyzacyjne, spółka przynosi jedynie niewielkie straty. Dodatkowo wójt dopłaca 700 tys. zł rocznie na naukę pływania dzieci.

W Polkowicach, aby tamtejszy aquapark wybudowany za 60 mln zł przestał być deficytowy, gmina próbuje namówić KGHM do jego kupna. W Pile park wodny w czasie dwóch lat działalności przyniósł straty, które przekroczyły ponad 1 mln zł. Suwalski aquapark za 40 mln zł odwiedza o połowę mniej osób, niż zakładały najbardziej pesymistyczne prognozy, straty to ok. 1 mln zł rocznie.

Jak ściągnąć klienta na basen?

Dlatego samorządy i menedżerowie stają na głowach, aby znaleźć sposoby na ratowanie finansów nierentownych inwestycji. Parki wodne zarabiają głównie na biletach (średnia cena to 15 zł za godzinę) i dotacjach od samorządów na naukę pływania. Dlatego próbują wymyśleć atrakcyjne systemy zniżek, aby przyciągnąć klientów.

Władze otwartego w czerwcu aquaparku w Puławach wynajmują obiekt dla sekcji pływackich. – W regulaminie zastrzegliśmy sobie prawo do rezerwowania basenu lub poszczególnych torów dla takich grup – mówi Antoni Rękas, dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Jego zdaniem to jedyny sposób zmniejszenia kosztów. Bilet wstępu kosztuje 10 zł. Ale jeśli kupimy go po godz. 15, zapłacimy 5 zł. Taniej płacą rodzice z dziećmi – odpowiednio po 9 i 4 zł. Dzieci do 3 lat wchodzą za darmo, a studenci mogą liczyć na 50 procent zniżki. Są też dodatkowe upusty dla seniorów i rodzin z dziećmi. – Ale jeśli przyjdzie np. 50- albo 20-osobowa grupa i zgodnie z cennikiem będzie chciała wynająć go na określoną godzinę, to będzie to możliwe – zaznacza Rękas.

W Polkowicach spółka zarządzająca basenem robi bardzo dużo, żeby obiekt wypromować. Emitowane są spoty reklamowe w radiu i telewizji, drukowane foldery, broszury i firmowe teczki. Na marketing może wydać do 20 tys. zł netto miesięcznie. Wprowadzono zróżnicowane ceny biletów, zależne od grup klientów oraz dni tygodnia.

Tylko kilka na siebie zarabia

Jarociński aquapark zaczął funkcjonować w listopadzie 2010 r.
Planując budowę zarząd spółki Jarocin Sport brał pod uwagę wielkość gminy. Dlatego obiekt został skrojony na miarę potrzeb lokalnej społeczności i na razie nie przynosi strat mówi Marcin Jantas, prezes spółki.

Z kolei aquapark we Wrocławiu bije rekordy popularności. Rocznie przyjmuje ponad milion gości. Otwarty jest od godz. 6 rano do północy, klienci mogą nie tylko popływać, ale i uczestniczyć w lekcjach tańca czy obejrzeć przedstawienie teatralne. Wszystko bez wychodzenia z wody. Otwarty w 2008 r. Wrocławski Park Wodny zarabia na siebie. W ubiegłym roku zwiększył nawet przychody o 40 proc., w tym – o 11 proc., do ok. 29 mln zł.

Ale to wyjątek. W Polsce normą są straty idące rocznie w miliony. – Działalność aquaparków i krytych basenów jest niedochodowa. To obiekty użyteczności publicznej i trzeba do nich dokładać – mówi Leszek Pustułka, prezes firmy Deyle Polska, która zarządza dużymi obiektami sportowo-rekreacyjnymi. Dokładać do interesu muszą nawet obiekty prywatne. Przykładem należący do Prokom Investments Ryszarda Krauzego, jednego z najbogatszych Polaków, park wodny w Sopocie. Straty za 2010 r. wyniosły 2 mln zł.  I to w warunkach wydawałoby się wymarzonych. W ponadmilionowej aglomeracji Trójmiasta inwestycja Krauzego nie ma na razie konkurencji.

Budują, bo Unia daje pieniądze

Zalew aquaparków to nie tylko pochodna rosnących wymagań społeczeństwa, w tym chęci spędzania wolnego czasu w obiektach na wysokim poziomie czy sposobu władz na przypodobanie się elektoratowi. Inwestycyjne tsunami pompowane jest przez pieniądze unijne przeznaczone na innowacyjne projekty. Ale to się niebawem skończy. Unijni decydenci doszli w końcu do przekonania, że basen i plastikowe rury zjeżdżania to żadne innowacje.

Dofinansowanie takich projektów skończy się z wprowadzeniem nowych zasad ubiegania się o środki unijne przez miasta. Wejdą w życie już w 2014 r. Co prawda UE w latach 2014–2020 zamierza przeznaczyć na rozwój miast więcej pieniędzy niż dotychczas (w przypadku Polski może to być nawet 850 mln euro), ale środki mają być rozdawane inaczej. Miasta, zamiast starać się o dofinansowanie jednej inwestycji, np. aquaparku, dostaną pewną kwotę na realizację określonych inwestycji w ramach ogólniejszych celów. Poza tym za dwa lata innowacyjność będzie inaczej weryfikowana.

Inwestycje będą musiały być powiązane z zastosowaniem nowych technologii, realizowane przy współpracy z prywatnymi przedsiębiorstwami czy wiązać się z usprawnieniem komunikacji publicznej. Oznacza to dostosowanie wydawania unijnych pieniędzy do rzeczywistych potrzeb miast, ale także większą odpowiedzialność samorządów za projekty. A to może utrudnić pozyskiwanie funduszy.

Dotychczasowe dofinansowanie z Unii sprawiało, że tylko nieliczne samorządy decydowały się budować aquaparki wspólnie z inwestorami prywatnymi. Inaczej niż na Zachodzie, gdzie partnerstwo publiczno-prywatne jest skutecznym i dobrze działającym modelem współpracy władz publicznych z firmami prywatnymi.

W Polsce
regułą jest budowa parków wodnych za środki pozyskane wyłącznie przez gminy, a później zarządzanie obiektem przez spółkę komunalną. Jeśli już do współpracy z prywatnym kapitałem dochodzi, to władze lokalne oczekują, że firma pokryje nie tylko całość kosztów inwestycji, ale będzie potem obiekt utrzymywać. Firma z kolei zanim w ogóle przystąpi do rozmów nad projektem, skrupulatnie szacuje zamożność okolicznej społeczności i sprawdza popyt na usługi określonego typu. Ostatecznie niemal zawsze chce, aby samorząd dorzucił się do inwestycji.

W modelu, który ma zostać zrealizowany w Świdnicy, prywatna firma zainwestuje swoje pieniądze, wybuduje aquapark, a następnie będzie nim zarządzać. Dopiero po upływie wynegocjowanego czasu trwania umowy aquapark przejdzie w ręce miasta. Także Kędzierzyn-Koźle kosztem 40 mln zł zamierza zrealizować przedsięwzięcie wspólnie z prywatną firmą. Jeśli miastu uda się znaleźć partnera, budowa ruszyłaby w 2013 r. Podobnie władze Szczecina – chcą by aquapark powstał w ramach PPP.

Za to w Elblągu, który chciał pójść taką drogą, do budowy parku brakuje chętnych. Być może dlatego, że miasto zamierzało współfinansować inwestycję tylko w minimalnym zakresie. A jej wartość oszacowano na 140 mln zł. W ramach partnerstwa publiczno-prywatnego nie wypaliły też inwestycje w Dobrzeniu Wielkim, Lidzbarku Warmińskim, Sanoku, Nałęczowie, Chełmie i w Gostyninie.

Po nas choćby potop

Kłopoty, w które wpadły niektóre samorządy, nie odstraszają innych. Przeciwnie. W Rudzie Śląskiej dobiegają końca prace przy budowie parku wodnego za blisko 120 mln zł. Władzom miasta nie przeszkadza, że podobny obiekt działa w Tarnowskich Górach. Podobnie jak wrażenia nie robi chyba informacja, że aquapark w Dąbrowie Górniczej rocznie odwiedza tylko ponad 300 tys. osób. Mało prawdopodobne, że wszystkie górnośląskie obiekty będą się zapełniać. A nad budową własnego parku już zastanawiają się… Tychy i Katowice.

Niezależnie od istniejącego i przynoszącego straty aquaparku w Redzikowie, 3 kilometry od niego swój własny buduje Słupsk – za 58 mln zł. Inwestycja finansowana jest przez Unię Europejską i miasto, które wypuściło w związku z tym obligacje. Oba parki wodne będą ze sobą konkurować na terenie zamieszkanym przez ok. 200 tys. osób.

10 września 2012 r. wbito pierwszą łopatę na budowie aquaparku w Koszalinie. Znajdą się w nim nie tylko baseny ze zjeżdżalniami, ale też rwąca rzeka i pozoracja morza z falami. Całość ma kosztować niemal 70 mln zł. Prezydent Koszalina Piotr Jedliński podkreśla, że aquapark jest inwestycją od wielu lat oczekiwaną przez mieszkańców. – Park wodny ma się stać atrakcją turystyczną. Nie zraziło nas fiasko rozmów z partnerami prywatnymi. Wybuduje go spółka miejska i postaramy się, aby nie przynosiła strat – deklaruje.

W Białogardzie, gdzie budowa pływalni za 20 mln zł dopiero ma się zacząć, samorządowcy mają pełną świadomość, że trzeba będzie do inwestycji dopłacać. – Nie znam aquaparku, który przynosiłby dochody. Jeśli ktoś myśli inaczej, to próbuje zaklinać rzeczywistość. To nie są inwestycje nastawione na zysk, ale są potrzebne jak np. centrum kultury, do którego dopłacamy około miliona rocznie – tłumaczy Krzysztof Bagiński, burmistrz Białogardu.

Gdańsk próbuje postawić swój aquapark od 10 lat w ramach PPP. Tak długi czas szukania partnera można tłumaczyć tym, że jak twierdzą władze, miasto nie chce dopłacać ani złotówki. Ale to raczej niemożliwe, zważywszy że w Sopocie park wodny Krauzego już przynosi straty. Nad budową aquaparku zastanawiają się też Działdowo, Racibórz, Chełm, Elbląg i Częstochowa.

Zapału do budowania nie studzą nawet problemy niektórych samorządów już na etapie budowy. Tak, jak ma to miejsce na przykład w Kutnie, gdzie koszty budowy parku wodnego wzrosły z 27 do 35 milionów zł.

Według Piotra Galasa z PKO BP obiekty typu aquapark rzeczywiście powinny być inwestycjami czysto komercyjnymi, ale to utopia. – Większość basenów czy aquaparków w Polsce biznesowo nie wychodzi na swoje. To nierealne, że zaczną osiągać przychody, które pokryłyby zadłużenie i odsetki nawet w perspektywie 20-, czy 30-letniej – twierdzi Galas.

– Takie obiekty zawsze będą deficytowe i dokładanie do nich przez samorząd jest wliczone w cenę posiadania atrakcji. Mimo to aquaparki powinny stać w każdym mieście – uważa Jan Owsiak, burmistrz Świdwina, który do aquaparku dopłaca nawet milion złotych rocznie.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane