W samorządach

Musimy maszerować albo zginiemy

Bon rządowy to wsparcie dla rodzin, ale nasz bon wychowawczy spowoduje, że będziemy jeszcze bardziej atrakcyjni – mówi burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz. Gmina będzie wypłacać 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko w wieku od 13. miesiąca życia do ukończenia 6 lat.

Według jakich zasad funkcjonuje nyski bon wychowawczy?

Pracę nad bonem zaczęliśmy kilka lat temu, zanim zostałem burmistrzem. Wzięło się to z prostej przyczyny: głównym problemem Nysy, poza bezrobociem, jest kapitał ludzki, czyli demografia i dzietność. U nas współczynnik dzietności wynosi 1,0, natomiast w Polsce – 1,3. Dążymy do tego, aby osiągnąć wartości powyżej 2,0, bo wtedy można by mówić o zastępowalności pokoleń. Uznaliśmy, że musimy postawić na trójpak rozwojowy, czyli na dobrą pracę, mieszkania, bo obecnie ceny mieszkań są dla młodych ludzi zaporowe, i na bon wychowawczy jako bonus za dzietność. I tego konsekwentnie się trzymamy. Nasz bon jest adresowany do rodziców dzieci w wieku od 1 do 6 lat i jest wypłacany w wysokości 500 złotych miesięcznie na drugie i każde następne dziecko.

 
Przyjrzyjmy się zasadom jego przyznawania. Rodzice dziecka muszą pozostawać w związku małżeńskim. Dlaczego?
Sięgnęliśmy do Konstytucji RP, gdzie małżeństwo jest wprost wpisane jako podstawa rodziny. Wzięliśmy też pod uwagę niepokojący wskaźnik rozwodów, bo Polska wręcz dogania pod tym względem Unię Europejską. Uznaliśmy, że warto wspierać małżeństwa, bo są one dzisiaj w Polsce dyskryminowane. Ustawa o promocji zatrudnienia wręcz promuje samotnych rodziców, ci, którzy wychowują dzieci w rodzinie, mają mniejsze ulgi podatkowe, niż rodzice samotni, są też preferencje w przydziale miejsca w przedszkolach. Dlatego pokusiliśmy się o to, aby wspierać małżeństwa i myślę, że to jest powrót do podstaw społeczeństwa: małżeństwo, rodzicielstwo, rodzina.

 

Kolejny warunek stawiany rodzicom mającym dziecko w wieku do 3 lat jest taki, że jedno z nich musi być zatrudnione na umowie o pracę, we własnej firmie lub w rolnictwie, natomiast w przypadku starszych dzieci muszą pracować oboje.

Chcemy, aby rodzice pracowali. Łączymy bon z wpływem podatków z PIT do kasy gminy. W przypadku dzieci żłobkowych, w wieku 1–3, robimy wyłom, bo chcemy – aczkolwiek nie wymuszamy tego zapisem w regulaminie – żeby jeden rodzic zajmował się dzieckiem w domu. Tu zgadzamy się z opinią środowiska dużych rodzin i Episkopatu, że nie ma nic lepszego niż wychowanie dziecka w domu, zwłaszcza w pierwszym okresie życia. Uwzględniliśmy to w regulaminie, choć nie opisując, dlaczego tak zrobiliśmy. Wymóg pracy wiąże wsparcie ze strony gminy z aktywnością zawodową. Bo chociaż w Nysie mamy spore bezrobocie, to jednak dla tych, którzy chcą pracować i są zdrowi, praca jest.

 
Wśród warunków jest także dość oczywisty obowiązek zamieszkiwania na terenie gminy…

Akurat to będziemy zmieniać! Dostajemy sporo zapytań od młodych nysan, którzy kilka lat temu wyjechali za pracą za granicę i tego wymogu nie spełniają. Otworzymy dla nich furtkę i utrzymamy zapis trzyletniego domicylu, ale wykazany w okresie ostatnich 10 lat. To może być dla nich argument, żeby wrócić.

Zapisaliście także, że starsze dziecko w rodzinie korzystającej z bonu musi realizować obowiązek oświatowy w placówkach na terenie Nysy, chyba że jest na tyle dorosłe, że uczy się gdzieś indziej.

Wiadomo, że teraz trwa bitwa o człowieka – walczą o niego firmy prywatne, instytucje i gminy, bo to najbardziej wartościowy zasób każdej z nich. Postanowiliśmy powiązać to z odpowiednim zachowaniem beneficjentów. Chodzi m.in. o subwencję. Pierwotnie chcieliśmy, aby to były placówki gminne, ale oburzyły się szkoły prywatne, które funkcjonują na naszym terenie. Zatem wprowadziliśmy wyłącznie ograniczenie terytorialne.


Z ubiegania się o bon wychowawczy wykluczacie rodziny, które w jakikolwiek sposób korzystają z pomocy ośrodka opieki socjalnej. Dlaczego?

Wspieramy dzietność osób pracujących lub tych, które chcą się zaktywizować zawodowo. Natomiast pobierające  świadczenia z OPS są z tego wykluczone, bo uważamy – a mam w tym spore rozeznanie z czasów, kiedy byłem dyrektorem powiatowego urzędu pracy – że system świadczeń socjalnych w Polsce jest tak nieszczelny, że często opłaca się nie pracować. Ktoś, kto w ogóle nie ma zamiaru podejmować zatrudnienia, a jest średnio zorientowany w prawie, może z różnych źródeł pozyskać nawet dwa i pół tysiąca złotych miesięcznie. I takim zachowaniom mówimy stop, oczekujemy czegoś za coś. Płacisz podatki, możesz oczekiwać wsparcia od gminy.

 
Sporo zamieszania wywołała kwestia zadłużenia wobec gminy, często z tytułu odsetek od nieterminowego regulowania podatków, przy jednoczesnym braku świadomości istnienia takiego zobowiązania, co wykluczy wnioskodawcę z grona beneficjentów bonu.

Zmienimy to dając okres przejściowy, który umożliwi zainteresowanym spłatę zadłużenia wobec gminy.

Innym czynnikiem wykluczającym jest pozbawienie jednego z rodziców praw rodzicielskich.

Nie akceptujemy nieoptymalnych warunków rodzinnych, w których dziecko jest wychowywane.


Budżet Nysy na 2016 rok po stronie dochodów wynosi 154 mln zł i zakłada deficyt w wysokości 13 mln zł. Na program bonu wychowawczego przeznaczacie 3 mln zł. Możecie spotkać się z zarzutem, że rozdawnictwo finansujecie z kredytu.

Absolutnie nie! To mocno chybiony zarzut. Połowa środków na bon, czyli 1 mln zł – przyjęliśmy, że będziemy mieli około 500 wniosków na 3 mln zł, ale jest ich mniej  – pochodzi z oszczędności w samym OPS. Docelowo to OPS sfinansuje bony i nie musimy w tym celu zaciągać kredytów. Chcemy mieć sytuację, że udzielamy pomocy tym, którzy jej naprawdę potrzebują.


Jednak macie deficyt, a rozdajecie więcej pieniędzy niż przeciętna gmina.

Bo my jesteśmy w gorszej sytuacji niż przeciętna gmina. Ja zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że to najlepsza inwestycja.

 

Naraża się pan samorządowcom. Podczas wizyty w Nysie minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej powiedział pan, że wprowadzenie bonu wychowawczego nie zwiększy kosztów administracyjnych. Tymczasem zdaniem wielu samorządowców wprowadzenie bonu rządowego będzie kosztować dużo. Prezydent Słupska Robert Biedroń zapowiedział nawet pozew do sądu przeciw rządowi, choć wiceminister Marczuk informował, że na obsługę administracyjną programu „Rodzina 500 plus” samorządy otrzymają 3 proc. budżetu tego programu. Skoro przy bonie nyskim trzeba w przypadku każdego wniosku zweryfikować kilka zaświadczeń i oświadczeń, wydać decyzję, fizycznie zrealizować wypłatę, ale nie oznacza to dodatkowych kosztów, to z bonem rządowym będzie podobnie?

Odpowiem tak: wszyscy się cieszymy, kiedy dostajemy z UE dofinansowanie rzędu 70 procent. Budujemy aquaparki, stadiony, to co służy ludziom. I super. Cieszymy się z tych milionów, możemy przeciąć wstęgę tu czy tam. Dla takich gmin, jak Nysa, licząca 58 tysięcy mieszkańców, otrzymanie 30 milionów złotych rocznie to zainwestowanie w ludzi i w lokalną gospodarkę. Bo znaczna część tej kwoty zostanie wydana tu, na miejscu. Otrzymanie takiego bonusu i jeszcze kręcenie nosem, że jest nieopłacalny, bo za mało przeznaczono na jego obsługę… Coś tu jest nie tak. Nie rozumiem tego. Dla naszego urzędu będzie to operacja bezkosztowa, znam jego potencjał i wiem, że przez przesunięcia pracowników można wiele załatwić. Powiedziałem to pani minister Rafalskiej, że chcę dostać te dwa czy trzy procent, ale wolałbym za nie zbudować przedszkola. Trzy takie transze na koszty administracyjne to nowe przedszkole postawione za połowę ceny w systemie szkolenia bezrobotnych. I tak zrobimy, bo pewnie jakieś przesunięcia w wydatkach będą możliwe. Każdy samorząd weźmie pieniądze na obsługę, bo nikt nie jest samobójcą i nie powie, że należne pieniądze są gminie niepotrzebne. Takich samorządowców mieszkańcy wywieźliby na taczkach. Ale twierdzenie, że to za mało, jest dla mnie niepoważne – to potężne pieniądze, które zasilą gospodarki poszczególnych gmin. Idealna dźwignia rozwojowa. Rozumiem konfrontację polityczną, ale z punktu widzenia gospodarza miasta to argument chybiony.


Czy ma pan wiarygodne przesłanki, że wypłacanie pieniędzy poprawi dzietność społeczeństwa?

Dowodów nie mam żadnych, bo nigdy wcześniej tego w Polsce nie robiono. Natomiast w naszej gminie jest to element trójpaku: praca, mieszkania, bon. I to musi zafunkcjonować. Na tym opieramy naszą nadzieję.

 

Mówi pan o nadziejach, zatem skonfrontujmy je z faktami. W roku 1795, roku III rozbioru, nasz kraj zamieszkiwało 12 milionów Polaków, w roku 1910 było nas już 34 miliony. Nie dawano wówczas żadnych zasiłków, nikt się nie martwił o pracę dla ludzi, nikt się nie przejmował, czy będą mieli gdzie mieszkać. Nie troszczono się zwłaszcza o to, co się będzie działo z Polakami. A jednak to właśnie wtedy przybyło nas trzykrotnie. Może nie przez bony droga?

Sięgnijmy więc do Meksyku, gdzie obecnie jest największy boom demograficzny na świecie. Dlaczego akurat tam?


Właśnie, weźmy jeszcze jeden przykład – we Francji imigrantki z Maroka czy Algierii rodzą statystycznie 3,5 dziecka, podczas gdy rodowite Francuzki lub imigrantki z Europy – 1,7. A przecież sytuacja ekonomiczna imigrantek z Afryki jest znacznie gorsza niż białych Francuzek.

Pewnie przyczyną są względy kulturowe, historyczne. Ale jaki my mamy wybór? Nie mamy żadnego. Jak mówiło się w Legii Cudzoziemskiej – albo będziemy maszerować, albo zginiemy. Ten marsz to kierunek, jaki obraliśmy. Wspieramy dzietność w małżeństwach poprzez rozwój rynku pracy, dostępność mieszkań oraz zastrzyk finansowy i ufamy, że przyniesie to efekt. Ja w to wierzę, z takim hasłem szedłem do wyborów i ludzie mi zaufali.

 

Powiada pan, maszerujemy, ma być nas więcej. Ale z historii wiemy, że małe społeczeństwa też potrafiły osiągnąć wiele. Taka Holandia czy Portugalia rządziły połową świata. Wielka Brytania naprawdę też nie jest wielka, a jednak zbudowała imperium, nad którym słońce nie zachodziło. Może więc chodzi nie o ilość, a o jakość?

Jasne, jakość jest ważna. Jednak łatwiej ze stu zdrowych mężczyzn skompletować silniejszą drużynę piłkarską, niż wybierając jedenastu z jedenastu. Wiele z tego, co robimy, opiera się na statystyce. My, Polacy, nie mamy w naszej tradycji ekspansji zagranicznej i nie chodzi o to, by robić z nas zdobywców. Warto jednak walczyć o przyszłe pokolenie, aby zastąpiło nas w naszej pracy.


Czy w sytuacji, kiedy rząd przyjął program „Rodzina 500 plus” nyski bon wychowawczy ma jeszcze sens?

Cały czas obracamy się wokół strategii: maszeruj albo zgiń. Wyróżniamy się. Bon rządowy to wsparcie dla rodzin, ale nasz spowoduje, że będziemy jeszcze bardziej atrakcyjni. Nawet naszą politykę promocyjną na tym opieramy. Nasze hasło brzmi: „Nysa to ludzie”, bo bez ludzi niczego nie zrobimy. Nie jesteśmy biedną gminą. Jesteśmy zamożni i wiemy, w co inwestować. Nie chciałbym doczekać czasów, kiedy nie będzie u nas młodych ludzi.

 
Czy fakt, że przez kilka lat był pan dyrektorem powiatowego urzędu pracy, wpłynął na perspektywę postrzegania spraw gminy?

Tamta praca ukształtowała moją wizję rozwoju miast, w tym Nysy, bo jestem przekonany, że tym, co buduje markę i siłę danej jednostki, jest potencjał gospodarczy i społeczny. Wiem, że pieniądze na pomoc społeczną i na politykę pracy są marnotrawione. Te miliardy powinny być wydawane bardziej rozsądnie. Model anglosaski z zasadą warunkowości pomocy jest dla mnie optymalny i na poziomie miasta do tego dojdę. Mam nadzieję, że przerodzi się to w program ogólnopolski. W urzędzie pracy udało mi się przeforsować kilka pomysłów do ustawy i myślę, że tutaj też tak będzie.

 

Obawiam się, że niełatwo będzie panu przebić się z rozsądnymi argumentami w odniesieniu do systemu pomocy społecznej.

Wierzę, że są w rządzie ludzie, którzy mają podobny pogląd na te sprawy. Na przykład wiceminister Bartosz Marczuk.


Możliwe, ale przeczyta pan w gazetach, co o tym myślą środowiska lewicowe.

W naszym urzędzie pracy wprowadziliśmy praktykę, że każdy, kto pozostawał bez pracy przez rok, natychmiast otrzymywał ofertę. Na miesiąc, czy na dwa, do tego ofertę pracy zgodną z jego wykształceniem i kwalifikacjami. I w ciągu miesiąca bezrobocie w Nysie spadło o połowę. Osiągnęliśmy najwyższy wskaźnik spadku bezrobocia w historii Polski! Pokazaliśmy absurdy, bo jeśli bezrobotnemu nie opłaca się iść do pracy, to system jest chory. Ale ma pan rację, wtedy spadło na mnie straszne odium, łącznie z próbą odwołania mnie ze stanowiska.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane