W samorządach

Powołam pełnomocniczkę ds. równego traktowania

Publicznie wypowiedziałam wojnę mowie nienawiści. Dopóki będę pełniła funkcję prezydenta, będę starała się każdy jej przejaw wyłapywać – mówi Anna Mieczkowska, prezydent Kołobrzegu.

Spotykamy się w Warszawie. Anna Mieczkowska przyjechała do centrali spółki PKP Polskie Linie Kolejowe negocjować zmianę koncepcji przebudowy sieci kolejowej w Kołobrzegu. Obawia się, że realizacja planów kolei utrudni rozwój miasta i jeszcze bardziej zakorkuje jego uzdrowiskową część.

 

Na czym polegają plany PKP PLK?

Przedstawiciele tej spółki gościli u nas pod koniec ubiegłego roku wraz z pracownikami firmy, która przygotowuje koncepcję przebudowy nadmorskiej magistrali kolejowej. Co do zasady idea jest słuszna, transport szynowy ma przejąć część kołowego, ale żeby tak się stało, na liniach kolejowych na Pomorzu Zachodnim musi zostać dobudowany drugi tor, bo część z nich jest jednotorowa. To zwiększy przepustowość i pozwoli podwyższyć prędkość pociągów. W przyszłej perspektywie finansowej Unii Europejskiej na inwestycje kolejowe ma popłynąć znacznie większy strumień pieniędzy, dlatego Polska zwiększa tempo przygotowań i planowania inwestycji. Ale dla Kołobrzegu obecna koncepcja oznacza kłopoty. Mają zostać zachowane przejazdy przez tory w poziomie ulic, co przy wzroście ruchu kolejowego oznacza jeszcze dłuższe zamknięcia szlabanów. Nie mogę się na to zgodzić. Skoro powstają tak duże projekty, to dla naszego miasta pojawiła się jedyna w swoim rodzaju szansa, żeby przenieść główny dworzec PKP z samego centrum na południe.

 

PKP się zgodzi? Na obecnym dworcu poczyniono spore inwestycje, jest nowy peron.

Nie chodzi mi o całkowite zamykanie dworca, tylko przeniesienie części ruchu, zwłaszcza towarowego. Dziś tory przechodzą na pograniczu strefy uzdrowiskowej i ruch pociągów staje się coraz bardziej uciążliwy i dla mieszkańców, i dla gości. Musimy też patrzeć na zwyczaje Polaków. O ile część kuracjuszy faktycznie przyjeżdża do Kołobrzegu pociągiem, o tyle turyści i urlopowicze zazwyczaj wybierają samochód. I stojąc w korkach przed przejazdami bardzo narzekają. Niezadowoleni są też mieszkańcy, którym obiecałam, że będę planować rozwój miasta kierując się w pierwszej kolejności ich potrzebami i oczekiwaniami.

 

Przesunięcie dworca na południe może być niewygodne dla tych, którzy jednak postanowią przyjechać pociągiem.

Kołobrzeg to nieduże, 42-tysięczne miasto, komunikacja miejsca świetnie poradzi sobie z rozwiezieniem wszystkich do miejsc docelowych. Mam wrażenie, że nikt w PKP nie popatrzył na to, że inwestycja w kolej może paradoksalnie utrudnić rozwój miasta i pogorszyć warunki życia. Dlatego podjęłam rozmowy. Wierzę, że znajdziemy kompromis i spotkamy się gdzieś w połowie drogi.

 

Pani jest z wykształcenia nauczycielką?

Tak, przez 17 lat pracowałam jako nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej, byłam też logopedą, neurologopedą, kierowałam Specjalnym Ośrodkiem Szkolno-Wychowawczym „Okruszek” w Kołobrzegu. W 2010 roku prezydent Janusz Gromek zaproponował mi funkcję wiceprezydenta do spraw oświaty, kultury, sportu i pomocy społecznej. Przez rok pracowałam w urzędzie miasta, ale potem od marszałka Olgierda Geblewicza otrzymałam propozycję pracy w zarządzie województwa i zajęcia się sprawami polityki społecznej. Dostałam bardzo trudny obszar, obejmujący ochronę zdrowia, dlatego podjęłam studia na Pomorskim Uniwersytecie Medycznym, skończyłam zarządzanie w ochronie zdrowia. W 2014 roku wystartowałam w wyborach samorządowych do sejmiku, dostałam się z bardzo dobrym wynikiem. Praca na poziomie województwa pozwoliła mi zdobyć dużą wiedzę i doświadczenie. Ale cały czas spoglądałam na miasto, gdzie więcej pracuje się z ludźmi i szybciej widzi efekty podejmowanych decyzji. Kiedy Janusz Gromek podjął decyzję, że nie będzie ubiegał się o czwartą kadencję, zapytał mnie, czy zechciałabym wystartować na prezydenta z jego poparciem. Zgodziłam się.

 

Czyli w pewnym sensie namaścił panią?

Można to tak określić. To był 2016 rok. Decyzję musiały potem podjąć lokalne struktury Platformy Obywatelskiej, ale udało się przekonać działaczy. Na rok przed wyborami zaczęłam rozmowy z innymi ugrupowaniami i zaczęłam budować wspólny projekt, szeroką koalicję z udziałem SLD, PSL, Nowoczesnej. Udało mi się namówić do współpracy jedną z kontrkandydatek, która nie kryła, że planuje startować. Powołaliśmy stowarzyszenie Projekt Kołobrzeg, zaprosiliśmy do niego przedsiębiorców. 20 grudnia 2017 roku podpisaliśmy porozumienie. Wszyscy lokalni liderzy, z wyjątkiem PiS, stanęli obok mnie.

 

Mimo to w wyborach jesienią 2018 roku potrzebna była druga tura.

Zmierzyłam się w niej z Jackiem Woźniakiem, wcześniej zastępcą prezydenta Gromka. Był członkiem naszego porozumienia, złożyłam mu nawet publiczną obietnicę, że zostanie moim drugim wiceprezydentem, ale na kilka miesięcy przed wyborami zmienił zdanie i postanowił powalczyć ze mną o urząd. To był rozłam, którego efektem jest dzisiejszy podział miejsc w radzie miasta.

 

Pani ugrupowanie ma większość?

Brakuje nam jednego głosu. Kołobrzescy Razem, bo tak nazywała się lista zbudowana w ramach Projektu Kołobrzeg, mają 10 radnych, 6 ma PiS, a 5 Komitet Obywatelski z udziałem Jacka Woźniaka. PiS z Komitetem zawarli koalicję. Mają jeden głos więcej, a pan Woźniak został wybrany przewodniczącym rady.

 

Miała już pani jakieś przegrane głosowania?

Nie, co więcej projekt budżetu, który został przygotowany przez poprzedników, a do którego wszystkie kluby zgłosiły wiele poprawek, po raz pierwszy w historii miasta przeszedł jednogłośnie: 21 do 0. Kosztowało to sporo pracy, wymagało wielu godzin rozmów, ale było warto. Moje inicjatywy uchwałodawcze nie będą polityczne, bo obiecałam mieszkańcom, że będę pilnować ich interesów. Wypracowaliśmy bardzo dobry prospołeczny program. W Kołobrzegu przeprowadzono kiedyś badania, które pokazały, że mieszkańcy są bardzo dumni ze swojego miasta, ale z drugiej strony chcą, aby większą uwagę zwracać na ich potrzeby. Właśnie dla nich stworzyliśmy Kołobrzeską Kartę Mieszkańca, czyli system ulg i udogodnień. Projekt ma wejść w życie lipcu. Mamy już rozpisany plan uchwał na każdy najbliższy miesiąc. Wszystko jest policzone, przygotowane. Będziemy teraz zlecać zewnętrznej firmie przygotowanie strony w internecie, szaty graficznej. Jesteśmy na etapie przygotowań budżetu obywatelskiego, powołałam pełnomocniczkę, która będzie się tylko tym zajmować, bo pracy jest dużo. Zwiększyliśmy też w tym roku finansowanie dla rad osiedli. Każda z dziewięciu rad dostała po 110 tys. złotych i sama zdecyduje, co z nimi zrobić. Nie wyobrażam sobie, żeby takie inicjatywy były odrzucane przez radnych.

 

Kołobrzeg może być dziś przykładem, że sukcesja władzy to sposób na ominięcie ograniczenia liczby kadencji w samorządzie.

Z prezydentem Gromkiem w pewnym sensie zamieniliśmy się stanowiskami. Ja jestem prezydentem miasta, a on dostał się do sejmiku i jest, podobnie jak ja wcześniej, członkiem zarządu.

 

Czy wiceprezydenci, których pani zaangażowała, są wynikiem ustaleń koalicyjnych?

Nie, jedyną osobą, która była dogadana, był Jacek Woźniak, ale on poszedł własną drogą. Gdy zastanawiałam się nad obsadą stanowisk doszłam do wniosku, że nie chcę, aby wiceprezydenci byli zaangażowani politycznie. Od uprawiania polityki jest prezydent. Ja w najbliższym otoczeniu potrzebuję fachowców. Moimi zastępczyniami zostały Monika Foremna-Pilarska, doktor nauk ekonomicznych, która pracowała i wciąż współpracuje z Politechniką Koszalińską, oraz Ilona Grędas-Wójtowicz, która za chwilę będzie doktorem nauk prawnych. Obie nie miały doświadczenia samorządowego, ale potrzebowały jedynie krótkiej chwili, aby wdrożyć się w samorządowy tryb. Skoncentrowały się na merytorycznej pracy, nie są i nie będą zainteresowane zbieraniem głosów. W urzędzie pozostawiłam panią sekretarz oraz skarbnika, bo mają wieloletnie doświadczenie. Moje zastępczynie szybko się odnalazły na swoich stanowiskach, chociaż bardzo boleśnie tę pracę odczuły, nie spodziewały się tego, co je spotka.

 

W jakim sensie?

W ostatnich tygodniach doświadczyłyśmy ogromnego hejtu, padłyśmy ofiarami przemocy słownej. Okazuje się, że sto lat po nadaniu praw wyborczych kobietom nie wszyscy ten fakt zauważyli. W Kołobrzegu znalazła się grupa osób, skupionych wokół lokalnego portalu, które stwierdziły, że kobiety nie powinny piastować tak wysokich stanowisk. Przez kilka tygodni byłyśmy przedmiotem drwin i kpin, nazywano nas błyskotkami. Na portalu sypały się obraźliwe i seksistowskie komentarze, a administrator nie reagował. Ja mam grubą skórę, ale czytała to moja rodzina, moje dzieci, mąż, przyjaciele. Nie było mi miło, kiedy już dorosłe dzieci dzwoniły do mnie i pytały, co słychać, a ja od razu wiedziałam, że na portalu znowu coś się pokazało. Moje zastępczynie kompletnie nie były na tę falę hejtu przygotowane, mocno to przeżywały. Ja zresztą też nigdy w życiu nie doznałam tylu upokorzeń. 

 

Jak zareagowali pozostali mieszkańcy?

W naszej obronie stanęły kołobrzeskie kobiety, zrobiły konferencję prasową i powiedziały: STOP. Dosyć obrażania. Pełnomocniczka marszałka do spraw kobiet i równego traktowania zainteresowała się tym, co się u nas dzieje. W prasie zaczęły pojawiać się artykuły, w efekcie nienawistne głosy umilkły. Jestem wdzięczna kołobrzeskim dziennikarzom, że nam pomogli.

 

Zastanawiała się pani, jakie było podłoże tego hejtu? Może polityczne?

Nie mam pojęcia i szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to. Nikogo nie obraziłam ani ja, ani moje zastępczynie. Ważne, że grupa ludzi wyrządziła bardzo dużą krzywdę mnie i moim współpracowniczkom, a także tym, którzy zagłosowali na mnie w wyborach. Nadwyrężony został też wizerunek Kołobrzegu jako przyjaznego miasta, bo informacja się rozlała i w Polskę poszedł przekaz, że są tu ośrodki generujące przemoc słowną.

 

Czy z takim hejtem w dobie wszechobecnych mediów społecznościowych można skutecznie walczyć?

Publicznie wypowiedziałam wojnę mowie nienawiści. Dopóki będę pełniła funkcję prezydenta, będę starała się każdy jej przejaw wyłapywać. Podjęłam decyzję, że na poziomie miasta powołam pełnomocniczkę do spraw równego traktowania. Bo jestem przekonana, że nie tylko kobiety, ale członkowie wielu środowisk potrzebują fachowej pomocy. Zainicjowałam w szkołach lekcje na temat dyskryminacji. Jestem nauczycielką z wykształcenia, więc pierwsze z nich sama poprowadziłam. Z centrum edukacji nauczycieli przywiozłam scenariusze zajęć, trafią do nauczycieli. Uczniowie podczas moich lekcji reagowali fantastycznie. Dla młodych ludzi głównym źródłem informacji jest dziś internet. Oni stamtąd czerpią wzorce i tam też spotykają się z różnymi przejawami mowy nienawiści. Zadałam kiedyś pytanie uczniom ósmej klasy, którzy przyszli do urzędu na lekcję samorządu, kto ma smartfona. Odpowiedzią był wybuch śmiechu. Wiec teraz zmieniłam pytanie: kto z was nie ma smartfona? Rękę podniosła jedna osoba: ja, bo mi się zepsuł. Jeżeli więc w internecie zaczyna systematycznie pojawiać się informacja, że ktoś jest zły, to taki obraz się utrwala. W Kołobrzegu działa młodzieżowa rada miasta, jej 19-letnia przewodnicząca, powiedziała mi: niech się pani nie poddaje. Odparłam: obiecuję tobie i wszystkim wam, że się nie poddam. Wraz z kołobrzeskimi organizacjami kobiecymi włączyłyśmy się do akcji „One billion rising” (ogólnoświatowa kampania społeczna przeciw przemocy wobec kobiet, zapoczątkowana w 2011 r.; jej polska odsłona nosi nazwę „Nazywam się Miliard”, wzięło w niej już udział ponad 30 miast – przyp. red.). Bo solidaryzuję się ze wszystkimi organizacjami walczącymi z każdą formą przemocy: fizycznej, słownej, ekonomicznej, psychicznej, seksualnej. Słowa ranią tak samo, jak fizyczne razy, a goją się jeszcze trudniej.

 

Czy abstrahując od tego, co stało się w Kołobrzegu, kobiety trzeba jakoś specjalnie zachęcać do działalności publicznej?

Ja jestem urodzoną optymistką, szybko zapalam się do różnych działań, widzę w nich dobro, sens i w ogóle lubię pracować. Do samorządu weszłam z zaangażowaniem. Mogę się tu spełniać, on daje mi możliwość rozwoju zawodowego i osobistego. Wcześniej uważałam, że jeśli ktoś ciężko pracuje, to płeć nie ma znaczenia. Ale ostanie zdarzenia pokazały mi, że muszę przedefiniować to podejście. Może ja na swojej drodze nie spotykałam takich przeszkód, ale jednak kobiety trzeba wspierać, chronić przez agresją, której padają ofiarami, ale także podawać rękę i zachęcać do aktywności.

 

Brak przebojowości w samorządzie to wada. W polityce trzeba mieć siłę.

Spotkałam na swojej drodze wiele przebojowych kobiet, ale też mnóstwo takich, które po prostu ciężko pracują dla lokalnych społeczności, na przykład sołtysek. One muszą stawiać czoła wielu stereotypom. Dlatego powinny przestać bać się wychodzić z cienia. Nie możemy przyzwalać na to, by były bezkarnie obrażane. Będę pilnowała, aby w Kołobrzegu w przestrzeni publicznej obraźliwych sformułowań było jak najmniej. W zeszłym roku po raz pierwszy w naszym mieście odbyły się wybory Kołobrzeżanki Roku. W tym roku ponowimy plebiscyt, bo spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem. Od razu uprzedzam: ja nie kandyduję. Osiągnęłam sukces, teraz chcę zachęcać inne kobiety. Wbrew temu, co się o mnie pisze, nie jestem feministką, po prostu konsekwentnie opowiadam się za równym i wyważonym podejściem do obu płci. Wszyscy mamy takie same prawa, ale o tym ciągle trzeba mówić.

TAGI: budżet, dobre praktyki, gospodarka, nauczyciele, polityka miejska, prezydent miasta, uchwała, wybory,

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane