Przytoczę kilka tytułów publikacji, które tę atmosferę odzwierciedlają: „Samorząd w obecnym kształcie się kończy”, „Jak powinien ewoluować system samorządowy?”, „Zmieniać politykę a nie burmistrzów”, „Czas wzmocnić marszałka”, „Nadszedł czas próby,” „Partie polityczne przegrały samorząd” itp. Mamy wreszcie inicjatywę prezydenta Andrzeja Dudy, aby przejrzeć prawo samorządowe i zabrać się za jego poprawianie. Nie wspominam już o toczącej się medialnej bitwie o ograniczenie kadencyjności w samorządzie, o narzekaniach na zabieranie kompetencji i nakładanie nowych zadań bez dodatkowych pieniędzy. To problemy znane, dla funkcjonowania samorządów dziś i w przyszłości najważniejsze i oczywiście, poza kontrowersyjnym wątkiem kadencyjności, od lat wałkowane.
W cieniu tych debat i polemik nieśmiało i marginalnie pojawiały się kwestie związane z niezadowoleniem radnych, zwłaszcza szczebla gminnego. Radni gminni czują się zmarginalizowani zbyt mocną ustrojową pozycją wójtów, burmistrzów i prezydentów, narzekają na iluzoryczne kompetencje kontrolne i fasadowość instytucji absolutorium.
Ale tym razem chciałbym napisać nie o przyczynach frustracji radnych, zresztą moim zdaniem uzasadnionych, lecz o konsekwencjach urażonej dumy radnego, a czasem zwykłego zaniedbywania przez niego obowiązków. Niedawno usłyszałem opowieść o dwóch radnych, którzy obrazili się na swoją radę po tym, jak ich wyborcza obietnica modernizacji drogi nie znalazła się w budżecie. Od jesieni ub. roku nie pojawiają się więc na sesjach i komisjach. Ich zachowanie krytykują pozostali radni, bo uważają, że w lokalnej polityce nie ma miejsca dla obrażalskich. No właśnie, ale jak radnych demonstrujących swoje niezadowolenie i bojkotujących uczestnictwo w obradach przywołać do porządku? Recepty na to nie ma w ustawach ustrojowych i nie ma sposobu, poza ewentualną utratą diety, aby radnego przymusić do pracy i rzeczywistego reprezentowania wyborców.
Co prawda radny ma obowiązek utrzymywania stałej więzi z wyborcami, ma brać udział w pracach rady i jej komisji oraz innych instytucji samorządowych, do których został wybrany lub desygnowany. Ale jedyną sankcją za brak wykonywania mandatu jest sankcja polityczna – to wyborcy rozliczą swojego reprezentanta z jego aktywności, ale dopiero, gdy wystartuje w kolejnych wyborach.
Pojawiają się więc głosy, by nieaktywnych radnych, którzy ostentacyjnie nie angażują się w prace rady i nie składają swojego mandatu, odwoływać w drodze „indywidualnych referendów”. Wprowadzenie referendów odwołujących poszczególnych radnych wymaga oczywiście zmian ustawowych i, jak sądzę, wprowadzenie tej instytucji nie byłoby sprzeczne z konstytucją. Koszty takich referendów nie byłyby zbyt duże, zważywszy, że w gminach mamy jednomandatowe okręgi wyborcze. Z punktu widzenia logistyczno-technicznego referendum odwołujące pojedynczego radnego przed upływem kadencji nie przedstawia większych trudności.
Natomiast kłopoty pojawiają się wówczas, jeśli ta instytucja byłaby nadużywana. Kiedy radny będzie mógł być odwoływany przez wyborców ze swojego okręgu, to nie można mu zarzucać, że nie kieruje się „dobrem wspólnoty samorządowej gminy”, skoro w szczególności powinien kierować się dobrem swojego okręgu wyborczego. Dziś radny nie jest związany instrukcjami wyborców, a swoje obowiązki w myśl ślubowania powinien wykonywać godnie, rzetelnie i uczciwie, mając na względzie właśnie dobro całej swojej gminy i jej mieszkańców.
Cóż, jak to zwykle w systemie prawnym bywa, nawet mała ingerencja może spowodować duże zamieszanie. Aby referendum odwołujące konkretnego radnego nie zaburzyło funkcjonowania organu uchwałodawczego i aby radni nie przedkładali partykularnych interesów swoich okręgów wyborczych nad dobro całej wspólnoty lokalnej, potrzebne są odpowiednie hamulce i gwarancje. Chodzi o to, aby aktywny, ale egoistyczny radny nie zastąpił leniwego, którego chcemy się pozbyć. Jak widać, pożytek z prostej wydawałoby się zmiany kilku przepisów prawa może wcale nie być taki duży zważywszy, że istotą demokracji lokalnej, co należy podkreślić, jest właśnie dbałość o wspólne dobro lokalnej wspólnoty.