W samorządach

Rząd ma obowiązek odnosić się do naszych inicjatyw

My nie walczymy z rządem, oczekujemy współpracy i chcemy zgodnie działać na rzecz naszych mieszkańców. Jeśli jednak odmówi dialogu, będziemy rozmawiać ze społeczeństwem o konsekwencjach jego polityki – mówi Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i prezes zarządu Unii Metropolii Polskich.

Gratulujemy wyboru na stanowisko prezesa zarządu UMP. Czy podjął się pan tego zadania z chęcią, skoro pana poprzednika Rafała Dutkiewicza Unia Metropolii specjalnie nie interesowała, a Paweł Adamowicz zwykle nie miał na Unię czasu?

To mocne słowa, a ja nie chciałbym oceniać poprzedników. Rzeczywiście, miasta członkowskie oczekują, aby zdynamizować działalność i wzmocnić aktywność UMP na zewnątrz. To dało się odczuć na walnym zgromadzeniu, kiedy przeprowadzane były wybory organów fundacji. Pyta pan, czy podjąłem się tego zadania z chęcią – otóż sam zgłosiłem swoją kandydaturę i chyba po raz pierwszy w UMP odbyły się prawdziwe wybory. Dotychczas prezesa wybierano przez aklamację – był jeden kandydat, zwykle najstarszy stażem prezydent miasta. Tym razem o to stanowisko konkurowałem z panią prezydent Łodzi Hanną Zdanowską. To że zostałem wybrany, w pewnym sensie jest zasługą śp. Pawła Adamowicza. Kiedyś w Brukseli podczas prac w Komitecie Regionów zasugerował, że powinienem ubiegać się o funkcję prezesa. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku dzwonił do kilku kolegów prezydentów wyrażając poparcie dla mojej osoby. W jakimś stopniu zaważyło to na decyzji prezydentów największych miast, bo mimo intensywnej kampanii mojej konkurentki wygrałem stosunkiem głosów 7 do 5.

 

Na czym koncentrowała się kampania?

Przed wyborami powołaliśmy w UMP trzyosobowy zespół, w skład którego weszła Aleksandra Dulkiewicz, Hanna Zdanowska i ja. Przygotowaliśmy koncepcję działania na kolejne cztery lata i rada fundacji tę wizję przyjęła. W kampanii akcentowałem kwestię zdecydowanego zwiększenia zewnętrznej aktywności. Kiedyś zarząd spotykał się raz, czasem dwa razy w roku. Teraz mamy rozpisany harmonogram comiesięcznych posiedzeń w wyłączeniem wakacji. I pierwsze rezultaty zdecydowanego działania już są widoczne. Po pierwsze, 21 maja organizujemy konferencję prasową dotyczącą kosztów reformy edukacji (odbyła się i została odnotowana przez media – prezydenci domagają się zwrotu nakładów poniesionych przez miasta na tzw. bezkosztową reformę edukacji – przypis JK). Po drugie, byłem inicjatorem wysłania listu do premiera Morawieckiego z prośbą o pilne spotkanie. List podpisali szefowie sześciu najważniejszych korporacji samorządowych.

 

Jest już ustalony termin tego spotkania, a jeśli nie, czy wierzy pan, że do niego dojdzie?

Wiara czyni cuda (śmiech)… Mówiąc poważnie, sam fakt, że wspólnie zwróciliśmy się z prośbą o spotkanie, świadczy o wielu problemach na linii samorząd – rząd. Myślę, że obowiązkiem premiera jest odnieść się do naszej inicjatywy. Z prośbą o spotkanie wystąpiło sześć korporacji reprezentujących wszystkie szczeble samorządu w Polsce. Jedną ze spraw, którą chcemy omówić, są zmiany w podatku PIT. Koszt wprowadzenia zapowiedzianych rozwiązań to ok. 10,2 mld zł, z tego połowa obciąży budżety samorządów.

 

Największe straty poniosą metropolie i duże miasta, które czerpią największe dochody z tego podatku. Jaki pomysł mają korporacje na ograniczenie strat, skoro wiadomo, że rząd raczej nie wycofa się ze swoich zapowiedzi?

Nie oczekujemy, że się wycofa. Wielokrotnie podkreślałem, że samorządy nie są przeciwnikami obniżania podatków, ale po prostu oczekują rekompensaty za utracone dochody. Dla niektórych miast tak wielkie straty mogą być spowodować trudności z uchwaleniem budżetu. Białystok straciłby ponad 40 mln zł rocznie. To niewiele mniej niż wynosi nasza nadwyżka operacyjna. Konsekwencją byłoby niemal całkowite zahamowanie inwestycji i niemożność korzystania ze środków europejskich. Biorąc pod uwagę efekt dźwigni – dzięki dofinansowaniu z UE te 40 mln zł w naszym budżecie oznacza około 200 mln zł na inwestycje. W skali kraju straty będą ogromne, to byłaby wręcz katastrofa gospodarcza.

 

W jaki sposób rząd miałby zrekompensować samorządom straty? Wiadomo, że nie będzie chętnie dzielił się pieniędzmi, bo ich nie ma.

Sprawa jest prosta: musi zwiększyć nasze udziały w podatku PIT.

 

Pamięta pan akcję „Stawka większa niż 8 mld” z 2012 r., kiedy wszystkie organizacje samorządowe protestowały przeciwko skutkom zmian stawek PIT, w wyniku których miasta i gminy straciły w latach 2007–2011 ponad 8 mld zł? Samorządy zorganizowały wtedy kampanię informacyjną, wniosły do Sejmu społeczny projekt nowelizacji ustawy o dochodach JST i zorganizowały wysłuchanie publiczne w tej sprawie, ale rząd się nie ugiął.

Wtedy tak rzeczywiście było. Z drugiej strony, kiedy minister Rostowski chciał wprowadzić zapis, aby deficyt wszystkich samorządów nie mógł przekroczyć łącznie 8 mld zł, wskutek protestów korporacji samorządowych rząd musiał się wycofać. Tamte wydarzenia tym bardziej powinny skłaniać nas do działania, a jako ogólnopolskie organizacje samorządowe będziemy mówić jednym głosem. Brak rekompensaty to działanie krzywdzące nie władze lokalne, ale mieszkańców miast i gmin.

 

Przedstawiciele rządu, na przykład minister rolnictwa Jan Ardanowski, kilkakrotnie deklarowali, że opowiadają się za modelem terytorialnie zrównoważonego rozwoju i odchodzą od koncepcji rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego. To też oznacza straty dla dużych miast.

To także sygnał, że musimy działać bardzo intensywnie. W sprawie modelu rozwoju naszym sojusznikiem jest i będzie Komisja Europejska, która zauważa, że ZIT-y są ogromnym sukcesem i że ta polityka musi być kontynuowana. Jeśli na poziomie europejskim ta polityka zostanie zatwierdzona, nasz rząd nie będzie mógł jej zmienić. Podkreślam, nie jestem przeciwnikiem ZIT-ów subregionalnych. Być może mniejsze miasta sobie z tym poradzą, ale to są bardzo trudne pieniądze…

 

Wałbrzych poradził sobie świetnie.

Wałbrzych jest dużym miastem, a mówię o miastach, w których nie ma potencjału, aby zarządzać takimi programami. Trzeba też pamiętać, że w ZIT-ach nie chodzi wyłącznie o duże miasta, a o obszary funkcjonalne. Samorządy na terenach oddziaływania metropolii oraz dużych miast bardzo na ZIT-ach korzystają. Na przykład sąsiadująca z moim miastem gmina Juchnowiec Kościelny uzyskała z ZIT-u 1200 zł na jednego mieszkańca, podczas gdy Białystok jedynie 420 zł. Rezultaty ZIT-ów zadają kłam argumentacji ministrów. Pan Ardanowski, który wypowiada się przeciwko modelowi polaryzacyjno-dyfuzyjnemu, powinien dokładniej sprawdzić, jakie są rezultaty zintegrowanych inwestycji terytorialnych.

 

Korporacje samorządowe są organizacjami lobbystycznymi, ale często nie chciały przyznać, że taka jest ich rola. Uważały, że skoro samorząd jest częścią państwa, to muszą wspólnie z rządem rozwiązywać problemy obywateli, a lobbowanie to domena firm komercyjnych. Jednak kiedy rząd nie chce współpracować, taka postawa daje opłakane skutki.

Samorząd jest najbliżej ludzi, to my realizujemy główne zadania, które wpływają na to, jak wygląda codzienne życie mieszkańców. My nie walczymy z rządem, oczekujemy współpracy i chcemy zgodnie działać na rzecz naszych mieszkańców. Jeśli jednak rząd odmówi dialogu, będziemy rozmawiać ze społeczeństwem o konsekwencjach jego polityki.

 

A może stronie samorządowej brakuje merytorycznego zaplecza do dyskusji z rządem? W latach 90. samorządowcy powołali Agencję Rozwoju Komunalnego, która przygotowywała analizy i opinie i działała, dopóki były środki z brytyjskiego funduszu pomocowego Know-How Fund. Na 25-lecie restytucji samorządu terytorialnego rząd ustanowił Narodowy Instytut Samorządu Terytorialnego, który miał wspierać stronę samorządową Komisji Wspólnej, ale w rzeczywistości nie mamy na jego działalność żadnego wpływu. Może warto zawalczyć o pieniądze na samorządową i zarządzaną przez organizacje samorządowe instytucję ekspercką finansowaną z budżetu państwa?

To ciekawy temat do rozmowy z rządem, ale musi to być rząd, który chce słuchać. Trudno liczyć na to, że będzie to rząd obecny. Dlatego najpierw musimy załatwić sprawy najbardziej palące, czyli kwestie oświatowe i finansowe. O tych sprawach będziemy rozmawiali w Gdańsku w rocznicę wyborów 4 czerwca. Tam będziemy formułować 21 samorządowych postulatów pod adresem rządu i będą wśród nich takie, które dotyczą formuły dialogu i współpracy rząd – samorząd*.

 

Jakie najważniejsze zadania stawia pan przed sobą jako prezes zarządu Unii Metropolii Polskich?

Najważniejsze i najpilniejsze problemy merytoryczne to finanse i oświata, ale w codziennym działaniu chodzi przede wszystkim o zwiększenie naszej aktywności w przestrzeni publicznej, aby głos metropolii był w Polsce wyraźnie słyszany. Niezwykle ważna będzie współpraca z innymi korporacjami samorządowymi. Dotychczas działaliśmy niejako obok Związku Miast Polskich czy Związku Gmin Wiejskich RP. Uważam, że potrzebne jest bardzo ścisłe współdziałanie organizacji reprezentujących samorząd. Dla realizacji tych celów niezbędna była zmiana sposobu administrowania biurem Unii. Właśnie powołany został nowy dyrektor biura, którym został Tomasz Fijołek i liczę, że pod jego kierownictwem kooperacja z pozostałymi organizacjami samorządowymi będzie sprawniejsza. Sam też mocno angażuję się w tę współpracę – Białystok jest członkiem Związku Miast Polskich, jestem członkiem zarządu ZMP, więc przepływ informacji oraz podejmowanie wspólnych przedsięwzięć będzie znacznie ułatwione. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nawet najlepsze inicjatywy i najściślejsza współpraca nie gwarantują stuprocentowej skuteczności. Jednak bywają sprawy, które są w stanie poruszyć całe środowisko samorządowe. Tak było, kiedy politycy PiS zaproponowali, aby ograniczenie kadencji organów wykonawczych działało wstecz. Wtedy na wezwanie organizacji samorządowych udało się zgromadzić ponad 1000 samorządowców i rząd się z tego pomysłu wycofał. Co więcej, postanowił wydłużyć kadencję organów samorządowych. Dzięki temu stworzone zostały warunki do realizacji programów wyborczych, bo – patrząc teoretycznie – kiedy ktoś ma przed sobą 10 lat pracy, ma szansę zrealizować zarówno program społeczny, jak również inwestycyjny.

 

Po raz pierwszy od wielu lat ma pan większość w radzie miasta. Liczy pan zapewne, że ta sytuacja da panu możliwość sprawnego działania w mieście i na niwie ogólnopolskiej?

To nie ulega wątpliwości. Mamy spokojniejsze, bardziej merytoryczne sesje rady, ale nie zapominam, że każdy radny jest indywidualnością i reprezentuje ważne interesy mieszkańców. W sprawach zasadniczych mamy stabilną większość i mówimy jednym głosem. Przede wszystkim uda się nam uporządkować planowanie przestrzenne. W poprzedniej kadencji radni PiS odrzucili dwie trzecie przygotowanych planów. To zrodziło bardzo niekorzystne konsekwencje dla mieszkańców. Niestety, sporo indywidualnych inwestycji prowadzono na podstawie decyzji o warunkach zabudowy, uniemożliwiających racjonalne gospodarowanie terenami na cele inwestycji publicznych. Ostry spór polityczny przybrał także wymiar osobisty: czterokrotne nieudzielenie absolutorium (uchylane przez RIO), obniżenie wynagrodzenia itd. zostawiło ślad. Ale to już przeszłość.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane