Rozmowy Wspólnoty W samorządach

Rząd stawia moich mieszkańców w trudnej sytuacji

Gdy powstanie port lotniczy, gmina z rolniczej przekształci się w biznesową, bo takiej inwestycji towarzyszy duży rozwój przedsiębiorczości. Ale czy gmina Baranów w ogóle będzie miała szansę istnieć? Czy pozostaną jeszcze jakieś więzi między ludźmi, które budują wspólnotę lokalną? Teren zostanie poszatkowany ciągami komunikacyjnymi, część mieszkańców zostanie wysiedlona. Dojdą do tego zagrożenia środowiskowe – mówi Andrzej Kolek, wójt Baranowa.

W niedzielę 17 czerwca w gminie Baranów odbyło się referendum. Na pytanie: „Czy chce Pan/Pani budowy Centralnego Portu Lotniczego” 84 proc. uczestników głosowania odpowiedziało: nie. Drugie pytanie dotyczyło zapisów ustawy dotyczącej planowanej inwestycji: „Czy Pana/Pani zdaniem przepisy specustawy są korzystne dla mieszkańców?”. Za korzystne uznało je tylko 5,8 proc. Frekwencja w referendum wyniosła 47 procent. Można by powiedzieć: tylko 47 procent...
Instytucja referendum gminnego jest w Polsce rzadko wykorzystywana, ludzie nie mają zwyczaju uczestniczyć w demokracji bezpośredniej, tak popularnej w innych krajach, na przykład w Szwajcarii, gdzie głosuje się dosłownie nad wszystkim. Tam jest to elementem kultury politycznej.

 

Referenda w Polsce jeśli są, zazwyczaj dotyczą odwołania organu gminy.
I z reguły są nieudane, bo frekwencja jest za mała. W Baranowie ważny był jeszcze jeden aspekt: plan budowy portu lotniczego nie dotyczy całej gminy, tylko 30 proc. jej powierzchni. To przełożyło się na udział w referendum. Na terenach gdzie ludziom zagrażają wysiedlenia, frekwencja była najwyższa. W pozostałej części gminy widać uznano problem za mniej istotny, że może i są plany budowy lotniska, ale odległe i mgliste.

 

Ale tamci mieszkańcy też znajdą się w zasięgu oddziaływania inwestycji.
Zgadzam się i uważam, że każdy powinien pójść głosować. W naszej gminie w różnych wyborach, czy to samorządowych, czy krajowych, frekwencja nie jest szczególnie wysoka. Oscyluje wokół 40 proc., więc w tym przypadku nie odbiega znacząco od średniej.

 

Jeszcze przed referendum wojewoda mazowiecki ogłosił, że jego wynik będzie miał tylko wartość konsultacyjną.
Zapewne to też wpłynęło na frekwencję. Spora grupa mieszkańców miała prawo pomyśleć: po co się będę fatygować, skoro mój głos i tak niewiele znaczy. Choć w moim przekonaniu to błędne założenie. Ten głos ma znaczenie i to ogromne. Ludzie mają prawo i powinni się wypowiadać, szczególnie w tak ważnej dla nich sprawie. Bo to ich życie, ich rodzin, które mieszkają tu od pokoleń. Rządowe plany stawiają ich w trudnej sytuacji, wielu będzie musiało zaczynać wszystko od początku. Tutaj mają nie tylko domy, ale i miejsce pracy, warsztat pracy, często rynek zbytu. Tego nie buduje się z dnia na dzień, to długofalowy, wieloletni proces. W Baranowie działają gospodarstwa wielopokoleniowe, niektóre wypracowywały rynkowe relacje przez dziesiątki lat. I to w pewnym momencie ma pęknąć.

 

   Ludzie mają prawo i powinni się wypowiadać, szczególnie w tak ważnej dla nich sprawie. Bo to ich życie, ich rodzin, które mieszkają tu od pokoleń. Tutaj mają nie tylko domy, ale i miejsce pracy, warsztat pracy, często rynek zbytu. Tego nie buduje się z dnia na dzień, to długofalowy, wieloletni proces. I to w pewnym momencie ma pęknąć.

 

Jak mieszkańcy zareagowali na ogłoszenie wyników referendum? Triumfowali?
Szampana z radości nikt nie otwierał. Nadal są obawy, czy ten głos zostanie w jakikolwiek sposób wzięty pod uwagę. Nie wszystkim ludziom chodzi o całkowitą rezygnację przez rząd z inwestycji, ale o sposób prowadzenia rozmów, o warunki wysiedleń, o jakość nieruchomości zamiennych.

 

Ludzie usłyszeli, że mogą dostać nieruchomości zamienne w województwie kujawsko-pomorskim. Czyli 200 km od swoich domów. Musieli być w szoku.
Kujawsko-pomorskie pojawiło się w zeszłym roku w pierwszej wersji specustawy. To był dziwny zapis, w którym zaproponowano możliwość oferowania nieruchomości zamiennych w trzech województwach, w tym co pan wymienił, ale także w łódzkim i mazowieckim. Ale dlaczego właśnie tam? Taki kaganiec nie ma sensu. Rząd w końcu się z tego wycofał i w specustawie podpisanej przez prezydenta jest już mowa o całym kraju. Ale zapis w dalszym ciągu jest nieszczęśliwie sformułowany, bo daje wysiedlanym tylko dwa tygodnie na podjęcie decyzji, czy biorą odszkodowanie, czy decydują się na nieruchomość zamienną. W momencie decydowania nie będą jeszcze wiedzieć, dokąd zostaną wysiedleni. Dopiero w kolejnym kroku dostaną dwie propozycje do wyboru. Ale jeśli dojdą do wniosku, że obie nieruchomości nie spełniają ich oczekiwań, to nie ma przepisu pozwalającego na przywrócenie opcji odszkodowania. To bardzo złe podejście.

 

Odnoszę wrażenie, że rząd nie potrafi komunikować się z lokalnymi społecznościami. Oglądałem telewizyjną relację ze spotkania Mikołaja Wilda, pełnomocnika rządu ds. realizacji Centralnego Portu Komunikacyjnego, z mieszkańcami Baranowa pod koniec maja. Rozemocjonowani, odwołujący się do patriotyzmu i humanizmu ludzie, a naprzeciwko nich technokrata w garniturze. Nie było szans na konstruktywny dialog.
Pan minister Wild to człowiek doświadczony i sympatyczny, ale myśli o świecie z innej perspektywy. Używa argumentów makroekonomicznych. Co z tego, że ludzie słyszą, że miejsce w którym teraz żyją, jest ważne dla Polski, całej Europy, a nawet świata. Domagają się odpowiedzi na pytanie, gdzie w tym wszystkim są właśnie oni? Patrzą na świat przez pryzmat swojego najbliższego otoczenia, swojej małej ojczyzny. Tutaj żyją na co dzień, raz wiedzie im się lepiej, raz gorzej, ale wszystko mają jakoś poukładane, wiedzą, na co mogą liczyć. I nagle stają przed sytuacją, która wywraca ich świat do góry nogami.

 

Co poradziłby pan rządowi w tej sytuacji?
Przede wszystkim ujawnienie dokumentów dotyczących inwestycji, o ile takie w ogóle są. Nie widziałem żadnego studium wykonalności, czy na tym terenie tak wielkie przedsięwzięcie da się zrealizować, a jeśli tak, to na jakich warunkach. Nie widziałem koncepcji skomunikowania całego terenu. A przede wszystkim nie wskazano precyzyjnie miejsca inwestycji. Gdzie miałby stanąć terminal, gdzie byłyby pasy startowe, gdzie infrastruktura towarzysząca, dlaczego akurat w tym miejscu...

 

W internecie można znaleźć mapki.
Pojawiają się różne dokumenty, mniej lub bardziej wiarygodne, ale ich źródłem nie są instytucje rządowe. Różni ludzie coś tam sobie kreślą na terenie 6,5 tys. hektarów wzbudzając niepotrzebnie emocje wśród mieszkańców. Ludzi oburza jeszcze jedna sprawa. W specustawie zapisano, że ziemie będzie skupować spółka celowa Skarbu Państwa. Na części działek powstanie port lotniczy, pozostałe będą odsprzedawane inwestorom planującym ulokować swój biznes. Zakładam, że z zyskiem, bo z upływem lat wartość gruntów z oczywistych powodów znacząco wzrośnie. Dlaczego terenów wokół lotniska nie pozostawić w rękach obecnych właścicieli i niech oni sami negocjują z inwestorami? Ludzie są przekonani, że odszkodowanie, jakie dostaną w ramach wywłaszczenia będzie znacząco niższe od realnej wartości ich nieruchomości za kilkanaście lat. Że spółka Skarbu Państwa zrobi na ich plecach dobry interes. Dlaczego ona, a nie ci, którzy poniosą najwyższe koszty społeczne, czyli mieszkańcy Baranowa?

 

W dniu ogłoszenia wyników gminnego referendum Polska Agencja Prasowa przytoczyła wypowiedź anonimowej pary młodych ludzi, którzy powiedzieli, że w tej inwestycji upatrują dla siebie finansowej szansy. „Jesteśmy młodzi, możemy zacząć wszędzie z odpowiednimi pieniędzmi na koncie” – stwierdzili. Może jednak są i tacy, którzy z chęcią się wyprowadzą?
Oczywiście, że tak. Sprawa referendum nie odzwierciedla wszystkich nastrojów. Na pewno jest grupa ludzi niekoniecznie mocno związanych z tym miejscem, głównie młodych, mających nieruchomości odziedziczone na przykład po dziadkach. Rekompensatę za grunt potraktują jako możliwość ułożenia sobie życia w innym miejscu. Ja ich doskonale rozumiem.

 

Spróbujmy na chwilę odłożyć emocje na bok. Spójrzmy na budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego z perspektywy szans i zagrożeń dla gminy. Których jest więcej?
Gmina z rolniczej przekształciłaby się w biznesową, bo inwestycji lotniskowej towarzyszy bardzo duży rozwój przedsiębiorczości. Tutaj mogę upatrywać jakiejś szansy. Przybędzie miejsc pracy, choć już dziś bezrobocie w okolicach Warszawy jest śladowe. Ale podstawowe pytanie brzmi: czy gmina Baranów w ogóle będzie miała szansę istnieć? Terytorialnie tak, ale czy pozostaną jeszcze jakieś więzi między ludźmi, które budują wspólnotę lokalną? Teren zostanie poszatkowany ciągami komunikacyjnymi, część mieszkańców zostanie wysiedlona. Ci co zostaną, choć mieszkają w domach z ogrodami, znajdą się niby w mieście, niby na wsi. Może będą musieli się przebranżowić, by zachować dotychczasową pracę. Do tego wszystkiego dojdą zagrożenia środowiskowe, bo do lotniska trzeba doprowadzić linie kolejowe, drogi.

 

Według rządu z Warszawy do Baranowa będzie można dotrzeć szybką koleją w 20 minut.
To nie jest takie oczywiste. Kiedy poprzedni rząd opracowywał plany budowy kolei dużych prędkości, brałem udział w spotkaniach dotyczących trasowania. Już na wstępie pojawił się problem, którędy tę kolej z Warszawy wyprowadzić. Każdy wariant wiąże się z gigantycznymi kosztami wykupu gruntów. Do tego trzeba dołożyć budowę całego odcinka, z wiaduktami i tunelami, bo linie szybkiej kolei nie mogą być przecinane przez tradycyjne przejazdy ze szlabanami. Takie są europejskie standardy. A tych kosztów nie uwzględnia się w szacunkach budowy portu lotniczego. To prawda, że w niedalekim sąsiedztwie biegnie autostrada A2. Ale nie wystarczy dobudować kolejnych węzłów, bo jej przepustowość jest już na wyczerpaniu. Trasa się korkuje, byle stłuczka czy wypadek i powstaje wielokilometrowy zator. Mieszkańcom Baranowa bardziej opłaca się dziś pojechać samochodem do Błonia albo do Grodziska Mazowieckiego i tam przesiąść się do pociągu podmiejskiego, niż jechać do centrum Warszawy autostradą. Oczywiście można dobudować na autostradzie trzeci pas w każdym kierunku, ale to kolejne koszty.

 

Pańska sytuacja jako wójta jest wyjątkowo trudna. Z jednej strony ma pan silne i naładowane emocjami lobby przeciwne lotnisku, z drugiej ludzi, którzy sprzedaliby swoje majątki, ale za godziwą cenę. Do tego dzwonią do pana przedstawiciele rządu. Każda pana wypowiedź spotka się teraz zarówno z uznaniem, jak i ostrą krytyką.
W samorządzie nigdy nie było łatwo. Każdy wójt ma zwolenników i przeciwników, to normalne. Ale każdy z nas został wybrany w wyborach bezpośrednich, musi więc brać pod uwagę wolę większości. Do tego jest związany przysięgą, którą złożył na początku kadencji, że będzie reprezentował interesy mieszkańców. Musi więc umieć zderzać zasady demokracji, czyli konieczność słuchania głosu większości, z obowiązkami, które ciążą na nim jako reprezentancie całej lokalnej społeczności. Staram się, by moje wypowiedzi były wyważone, ale dziennikarze różnie do tego podchodzą. Zdarza się że rozmawiam z kimś przez pół godziny, a potem w mediach pojawiają się dwa wyrwane z kontekstu zdania dopasowane do czyjejś tezy.

 

Czekamy na ujawnienie dokumentów dotyczących inwestycji, o ile takie w ogóle są. Nie widziałem żadnego studium wykonalności, czy na tym terenie tak wielkie przedsięwzięcie da się zrealizować, a jeśli tak, to na jakich warunkach. Nie widziałem koncepcji skomunikowania całego terenu. Nie wskazano nawet precyzyjnie miejsca inwestycji.

 

Jest pan jednym z najdłuższych stażem wójtów w Polsce.
Pełnię urząd od 1995 roku. Czyli 23 lata.

 

Co przez te lata zmieniło się w Baranowie?
Gdy zostałem wójtem w gminie nie było nawet metra wodociągu. Dziś mamy trzy stacje wodociągowe, do wszystkich gospodarstw jest doprowadzona woda. To ogromny skok cywilizacyjny. Z kanalizacją jest już gorzej, mamy bardzo rozproszoną zabudowę, wskaźnik zaludnienia to 63 osoby na kilometr kwadratowy. Dlatego stawiamy na przydomowe oczyszczalnie. Kanalizację mamy na osiedlach w zwartej zabudowie w północno-wschodniej części gminy, ścieki odprowadzamy do Błonia na mocy porozumienia. W tym roku rozpoczynamy zresztą kolejny etap budowy kanalizacji w oparciu o oczyszczalnię ścieków w Błoniu. Ale przez te 23 lata zmieniła się nie tylko sama gmina, ale i oczekiwania mieszkańców. Kiedyś głównym zadaniem wójta była budowa infrastruktury, dziś ma organizować życie kulturalne, proponować różne formy spędzania wolnego czasu. Mieszkańcy zawiązują stowarzyszenia, które oczekują od samorządu wsparcia w budowaniu oferty dla różnych grup społecznych: seniorów, dzieci.

 

Co typowo rolnicza gmina może zaoferować mieszkańcom?
Nawet wysoką kulturę. Co roku odbywa się u nas Fetting Festiwal. Rodzina Edmunda Fettinga była związana z Baranowem, jego wuj był tu proboszczem, założył chór. Sam Edmund, popularny aktor serialowy i filmowy, a do tego wykonawca utworów muzycznych, przez jakiś czas mieszkał w Baranowie. Na festiwal przyjeżdżają najwybitniejsze gwiazdy polskiej muzyki. Był Zbigniew Wodecki, była Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz. Na pewno nie wiedział pan, że w budynku urzędu gminy, w którym teraz rozmawiamy, Alicja Majewska mieszkała jako mała dziewczynka, bo jej ojciec był dyrektorem szkoły. Konferansjerką na koncercie jest Maria Szabłowska. Muzycy występują w naszym kościele, który ma znakomitą akustykę. W tym roku Fetting Festiwal odbędzie się w listopadzie, serdecznie zapraszam na niego czytelników „Wspólnoty”. Ale Baranów to też wiele popularnych festynów, pikników. Słyniemy z hucznych dożynek, na które zjeżdżają mieszkańcy kilku okolicznych powiatów. A w najbliższy weekend odbędzie się u nas zlot rowerowy. Naprawdę dużo się dzieje.

 

Zapytałem o rozwój Baranowa, bo jestem ciekaw, w jakim kierunku rozwinęłaby się gmina, gdyby rząd jednak odstąpił od planów ulokowania tu lotniska.
Stopniowo będzie zatracać rolniczy charakter. Z uwagi na bliskość Warszawy ludzie kupują tu działki, stawiają domy. Dziś mają ciszę, piękną przyrodę za oknem. Na pozór jesteśmy samorządem dość zamożnym, ze wskaźnikiem dochodów podatkowych powyżej średniej krajowej, jednak realnie pieniędzy na zaspokajanie pilnych potrzeb mieszkańców ciągle brakuje. Obecnie budżet gminy to 23 mln zł, przy liczbie mieszkańców niewiele ponad 5 tys.

 

Skąd tak dobry budżet?
Mieszkańców stopniowo nam przybywa, wiele osób pracuje w Warszawie, gdzie płace są dobre, rosną nam udziały w podatkach PIT, a także podatek od nieruchomości. Udało nam się przyciągnąć firmy z branży transportowej, którym zaproponowaliśmy duże ulgi. To zaowocowało wzrostem wpływów z podatku od środków transportowych. Ale jeżeli uwzględnić konieczność ponoszenia kosztów stałych na realizację zadań własnych, ten budżet wciąż jest za mały. Ciągle zabiegamy o wzrost dochodów. Staramy się wykorzystać dobre położenie, zachęcając do osiedlania się u nas.

 

Być może dopiero teraz, w poczuciu zagrożenia wysiedleniami, ludzie docenili warunki, jakie oferuje im lokalny samorząd. Stąd ich ostry protest.
Coś w tym jest. Znacznie częściej niż kiedyś słyszę, że w Baranowie po prostu fajnie się żyje.

 

Wystartuje pan na kolejną kadencję?
Nie podjąłem jeszcze decyzji, ale nie wykluczam takiego scenariusza.

 

To może być trudna kampania. Część mieszkańców będzie się domagać od pana deklaracji, że zrobi pan wszystko, by zablokować budowę lotniska.
Aż tak radykalnych obietnic na pewno nie złożę, nie wszystko zależy ode mnie. Ale mogę obiecać, że będę z mieszkańcami i będę bronił ich interesów. Taka jest rola wójta.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane