W samorządach

W oświacie „zmiana na nasze”. Ale czy na lepsze?

Ministerstwu edukacji udało się skłócić nauczycieli i złamać solidarność zawodową. Ale koszty reformy systemu edukacji poniosą nie tylko oni, tylko całe społeczeństwo. Przekształcenia spadną na barki samorządów. Wielu nauczycieli straci pracę. Rodzice zapłacą za nowe podręczniki, które miały być już bezpłatne. Wydrukowane książki pójdą na makulaturę, z czego ucieszą się wydawcy nowych. Dzieci i rodzice poniosą koszty testowania na nich nowego systemu, który funkcjonuje na razie wyłącznie w propagandowych hasłach.

Dla porządku: nie byłem zwolennikiem ani tworzenia gimnazjów, ani zamieszania z sześciolatkami. Reforma oświaty ministra Handkego obniżyła poziom polskiej edukacji, a stopień trudności kontrowersyjnych testów egzaminacyjnych daje powody, aby zakładać, że dawnej matury z języka polskiego nie zdaliby dzisiejsi abiturienci, a dawni zdaliby dzisiejszą w cuglach. To właśnie cena upowszechnienia wykształcenia średniego i wyższego. A przecież istotą systemu edukacyjnego powinny być trafnie wyważone treści nauczania. Te obecne są chaotyczne i trudno zakładać, że nastąpi ich poprawa.

 

Sztandarowe hasła

Minister Anna Zalewska uważa, że za  problemy polskiej szkoły odpowiada obecny system edukacji. Reforma, którą jej resort wprowadza, opiera się na dwóch sztandarowych hasłach. Pierwsze: ratujmy maluchy podwyższając wiek obowiązku szkolnego oraz „wzmocnijmy edukację wczesnoszkolną”. Drugie: zlikwidujmy gimnazja.

 

Szkoła podstawowa będzie odtąd nazywana „powszechną” i trwać osiem lat. Edukacja wczesnoszkolna potrwa aż 4 lata. Dziś fachowcy od matematyki rwą włosy z głowy, oceniając niski poziom nauczania tego przedmiotu przez trzy lata nauczania zintegrowanego. Ale wkrótce cofniemy się jeszcze o rok. Analitycy Eurydice (unijnej agendy badającej systemy edukacyjne) wytykają Polsce, że zaniedbała nauczanie matematyki. Co piąty nauczyciel nie ma podstawowej wiedzy z tego przedmiotu. – To u uczniów zabija zainteresowanie matematyką – twierdzi Marcin Karpiński z Pracowni Matematyki Instytutu Badań Edukacyjnych.

„Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm. Ile cięć należy wykonać?”. Z tym zadaniem poradziło sobie ok. 45 proc. polskich trzecioklasistów. Nie potrafiła go poprawnie rozwiązać również jedna czwarta ich nauczycieli nauczania dziś zintegrowanego, niebawem wczesnoszkolnego. I to boli najbardziej.

 

Dzieci z obecnej klasy V za rok nie pójdą już po VI klasie do pierwszej gimnazjum, a rozpoczną naukę w VII klasie. Pierwszy rocznik uczniów objęty nową podstawą programową rozpocznie naukę w zreformowanych szkołach podstawowych w roku szkolnym 2017/2018. Pośpiech we wprowadzaniu zmian sprawi, że za 3 lata do szkół średnich zapuka ostatni rocznik gimnazjalistów, realizujący program nauczania testów, oraz pierwszy rocznik ośmioklasowej szkoły podstawowej, który zrealizuje nienapisany jeszcze program nauczania dwóch ostatnich lat nauki. Czy więc w 2019 roku będą funkcjonować odrębne klasy i wymagania? Czy będzie tak, że będą działać dwa typy szkół średnich i na koniec dwa typy egzaminów końcowych?

 

Rok na przygotowanie nowej podstawy programowej, która musi uwzględnić cały tok kształcenia, a nie tylko pierwszej i siódmej klasy szkoły powszechnej, a potem w oparciu o nie napisanie podręczników – to zdecydowanie za krótko. Powstaną kolejne gnioty edukacyjne. Zmarnowane zostaną publiczne pieniądze wydane na stworzenie programów nauczania i miliony wydane na zbędne już bezpłatne podręczniki.

 

Po reformie pierwsze cztery lata to będzie edukacja wczesnoszkolna, zaś klasy V–VIII określa się mianem „etapu gimnazjalnego”. Minister Zalewska tłumaczy, że szkoła powszechna nie musi działać w jednym budynku. Może w kilku. Ale skoro tak, to po co likwidować gimnazja, skoro „etap gimnazjalny” może jak do tej pory funkcjonować w dotychczasowym budynku gimnazjum?

 

Różnica będzie polegała na tym, że dzieci będą do „etapu” dojrzewały nie trzy, a cztery lata i zaczną swą peregrynację nie po szóstej, ale po czwartej klasie. Gminy będą dowozić do etapu gimnazjalnego już 10-latki. W innym wariancie możliwe będzie zwożenie z całej gminy wszystkich uczniów klas VII–VIII – powstanie więc dwuletnie quasi-gimnazjum. Jest to spowodowane aktualnym wykorzystaniem budynków szkół podstawowych na prowadzenie oddziałów przedszkolnych. Skrócenie nauki w szkole podstawowej w połączeniu z efektami niżu demograficznego sprawiło, że pomieszczenia szkół przestały być w pełni wykorzystane. Dodatkowo obowiązek przyjęcia wszystkich chętnych dzieci do przedszkoli już od 1 września 2017 r. wymógł na gminach konieczność przygotowania odpowiednich pomieszczeń. Gminy zainwestowały duże pieniądze w przygotowanie budynków podstawówek do prowadzenia w nich zespołów szkolno-przedszkolnych, i trudno od nich wymagać, aby porzuciły ten zamiar i od nowa szykowały się do remontów przekształcających budynki dzisiejszych gimnazjów w przedszkola. Jest też prawdopodobne, że w szkołach powszechnych na dużą skalę powróci nauczanie na dwie zmiany.

 

Zwolnienia nauczycieli

Są już pierwsze „sukcesy”. Udało się skłócić nauczycieli, złamać solidarność zawodową. Ci z liceów są zachwyceni, z podstawówek, a szczególnie nauczyciele nauczania początkowego, zwanego jeszcze „zintegrowanym” – zadowoleni. Za to nauczyciele z gimnazjów są w czarnej rozpaczy. Minister Zalewska zapowiada, że nauczyciele uczący do tej pory w gimnazjach będą mogli znaleźć zatrudnienie w nowych, ośmioletnich podstawówkach.

 

To się nie uda – z trzech powodów. Po pierwsze, szkoły podstawowe i gimnazja stracą jeden rocznik na rzecz liceów/techników. Po drugie, z powodu mizernej liczby uczniów rozpoczynających klasę pierwszą w  najbliższym roku szkolnym („ratujmy maluchy”)  przez dwanaście lat będzie brakowało godzin pracy dla nauczycieli. Na koniec trzeba zauważyć, że większość gmin to nie miasta na prawach powiatu, gdzie organ prowadzący może nauczycieli z gimnazjum przenieść do liceum. Na prowincji gmina zarządza podstawówkami i gimnazjami, a powiat szkołami średnimi, więc będzie jak u Wyspiańskiego: „Wyście sobie, a my sobie, każdy sobie rzepkę skrobie”.

Dodatkowo, skoro powstaną nowe typy szkół, w gminach trzeba będzie wykonać masę biurokratycznych czynności, rady powinny przyjąć nowe uchwały, zapewne trzeba będzie ogłosić nowe konkursy na dyrektorów szkół.

 

Minister edukacji mówi, że nie zmieni się liczba nauczycieli, bo i liczba dzieci będzie taka sama. Fakty temu przeczą. Liczba zatrudnionych nauczycieli wynika z organizacji szkoły. Mniej szkół, to więcej uczniów w oddziałach ocalonych podstawówek. Takie działania doprowadzą do ograniczenia zatrudnienia. Gmina likwidując gimnazja, nie ma obowiązku zatrudnić zwalnianych nauczycieli w szkołach podstawowych. Ma tylko taką możliwość, może też mieć dobrą wolę, o ile ma pieniądze. A skoro wciąż obowiązuje nieszczęsny artykuł 30a Karty Nauczyciela, nakazujący gminom wypłatę w styczniu wyrównania w przypadku nieosiągnięcia przez grupy awansu zawodowego nauczycieli średnich wynagrodzeń, samorządom bardziej kalkuluje się zatrudniać mniej nauczycieli realizujących poza wymiarem etatu godziny ponadwymiarowe, niż zatrudniać w niepełnym wymiarze czy na czystych etatach. Jeśli zmniejszymy liczbę szkół, upchniemy więcej uczniów w jednej placówce, to oczywiście, że zwolnienia nauczycieli nastąpią. Ministerstwo nie przedstawia żadnego planu, żadnych liczb, przeliczeń na placówki, na etaty, żadnego planu, jak te szkoły zorganizować. Ale to obowiązek samorządów. 

 

Nauczyciele gimnazjów to kolejna grupa nauczycieli wystawiona przez rządzących do kolejki w pośredniaku. A tam czeka na nich przyspieszony kurs obsługi wózka widłowego. Tyle państwo polskie oferuje zwalnianym pedagogom.

Pojęcia: czteroletnia nauka na „poziomie podstawowym” i czteroletnia dalsza nauka na „poziomie gimnazjalnym” – to pusta frazeologia i ukłon w stronę Prezydenta RP, który opowiedział się za modelem: 4 (podstawówka) plus 4 (gimnazjum)  plus 4 (liceum).

Najlepszym wyjściem z tego zamieszania byłoby ograniczenie reformy w roku szkolnym 2017/18 wyłącznie do klasy I szkoły podstawowej, co dałoby samorządom i nauczycielom gimnazjów sześć lat na odnalezienie się w nowej rzeczywistości, a ministerstwu zdjęłoby z głowy konieczność tworzenia nowej podstawy programowej i pozwoliło na spokojne i rzetelne przeprowadzenie zmian.

 

Kurator – widzialna ręka władzy centralnej

W nowelizacji ustawy o systemie oświaty z 29 grudnia 2015 r. wyraźnie wzmocniono uprawnienia kuratorów, twardo podporządkowując ich wojewodom i premierowi. Wciąż jeszcze się zdarza, że samorząd gminny wywodzi się z wrażej partii. Powróciła więc władza kuratora pozwalająca zablokować gminie likwidację zbędnej placówki. Teraz dostanie jeszcze uprawnienie zatwierdzania arkuszy organizacyjnych szkół, a to wielka władza!

 

Teoretycznie nastąpi likwidacja gimnazjów. Plotka głosiła, że rząd wycofa się z tego pomysłu, żeby nie robić przykrości organom prowadzącym katolickie gimnazja. W nowym systemie edukacyjnym nie widać jednak możliwości kontynuacji szkół artystycznych, dwujęzycznych czy prowadzonych przez stowarzyszenia rodziców, a także organizacje kościelne. Minister w Toruniu krytykowała te pierwsze placówki, zarzucając im, że obchodzą ustawę, aby różnicować, zamiast wyrównywać szanse edukacyjne. Zapowiedziała dokładne opisanie akceptowanego przez MEN „eksperymentu edukacyjnego”. Zgodę na eksperymentowanie będzie dawało kuratorium. I kuratorium będzie wydawać zgodę na utworzenie nowej szkoły niepublicznej.

Zatem kuratoria będą wydawać zgody na tworzenie „etapu gimnazjalnego” szkoły powszechnej i nic nie stoi na przeszkodzie, aby temu samemu podmiotowi – także etapu edukacji wczesnoszkolnej. A czy wszystkim będą dawać zgody, czy tylko wybranym, dopiero się okaże.

 

Wolontariat i szkoły branżowe

MEN, aby „budować właściwe postawy społeczne”, planuje wprowadzenie obowiązkowych 20–30 godzin wolontariatu dla uczniów liceów, techników i szkół branżowych. Kluczową kwestią jest fakt, że praca wolontariacka jest dobrowolna. Przez wolontariusza rozumie się osobę fizyczną, która ochotniczo i bez wynagrodzenia wykonuje świadczenia na zasadach określonych w art. 2 ust. 3 ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Do takiej pracy nie można nikogo zmuszać, zatem wszelkie podobne działania i formy aktywności, ale pozbawione czynnika dobrowolności, za wolontariat uznane być nie mogą. Pojęcie wolontariatu nabierze więc nowego znaczenia. Zastąpi zapomniany przez starszych, a nieznany młodzieży, czyn partyjny.

 

Czteroletnie liceum ogólnokształcące, pięcioletnie technikum – to nietrudna do wyobrażenia rzeczywistość edukacyjna. Ale „szkoła branżowa I, a następnie II stopnia” (zauważmy, że nie zawodowa, ale branżowa, czyli kolejny wynalazek językowy), w których uczniowie będą zdawać „zawodową maturę”, z możliwością kontynuacji nauki w wyższych szkołach zawodowych, to znów wielka niewiadoma. W tej chwili wiele tych planów to tylko bliżej niesprecyzowane hasła, które naprędce będzie się chciało ubrać w szczegóły rozwiązań. Reformy szkolnictwa zawodowego, zaniechanej od początków transformacji ustrojowej, nie przeprowadzi się eufemizmami nazewniczymi, ale rzetelną pracą nad programami nauczania, kształceniem nauczycieli i milionami z budżetu państwa na stworzenie bazy kształcenia zawodowego, bo samorządy z tym zadaniem sobie same nie poradzą. Na razie wszystko wskazuje, że i po zmianach park maszynowy w kształceniu zawodowym będzie starszy od instruktorów praktycznej nauki zawodu, którzy go obsługują.

 

Wypijmy za błędy na górze

„To nie bardzo droga reforma” – zapowiada minister, ale nie podaje żadnych, nawet szacunkowych kosztów zmian. Koszty poniesie jednak społeczeństwo. Przekształcenia spadną na barki samorządów. Wielu nauczycieli straci pracę. Rodzice zapłacą za nowe podręczniki, które miały być już bezpłatne. Wydrukowane podręczniki pójdą na makulaturę, z czego ucieszą się wydawcy nowych książek. Dzieci i rodzice poniosą koszty testowania na nich nowego systemu, który funkcjonuje na razie wyłącznie w hasłach propagandowych.

 

Więcej w tych zmianach jest niewiadomych, niż konkretów, stąd wiele pytań. Co to jest Krajowy Plan Doskonalenia Nauczycieli? Kosztem jakich przedmiotów zostanie zwiększona liczba godzin historii i ile tych godzin będzie w cyklu kształcenia? Co oznacza zapowiedź ministra, że „matematyki będziemy uczyć również przez programowanie i elementy szachów”? Jak ma wyglądać w praktyce obowiązkowy „wolontariat”?

 

Samorząd jak zwykle ma płacić za zmiany i siedzieć cicho. Znów wraca postulat, aby kurator, czyli rząd, „wziął sobie” szkoły na własne utrzymanie. Pamiętamy, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych szkołom ponadpodstawowym pieniędzy wystarczało tylko na płace netto, a Bogu ducha winnych dyrektorów stawiano przed RIO za naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Teraz znów powstanie ogromny bałagan, a ten zawsze oznacza dodatkowe koszty dla samorządu.

 

Mimo maksymalnie dobrej woli, w tym momencie „dobra zmiana” to „zmiana na nasze”. Ale czy na lepsze? Oświata nie lubi rewolucji, zdecydowanie bardziej woli ewolucję. Jeśli bez refleksji, bez poczucia odpowiedzialności, za to z zaciekłością pragnie się zniszczyć wszystko, co zostawił poprzednik, może się okazać, że następcy z równą konsekwencją zaczną od nowa nadużywać pojęcia „przywracania normalności”. Boję się, że tak bliska memu sercu polska oświata na długie lata stanie się polem bitwy różnych polityków.

 

*autor jest zastępcą burmistrza Chrzanowa ds. społecznych

 

  

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane